Bańka na złocie? KOLEJKI chętnych po metale szlachetne, a mój portfel korzysta z chaosu w Argentynie

2 dni temu

W Japonii… kolejki po złoto, w Londynie… fizyczne braki srebra. Inwestorzy rzucili się na metale szlachetne jakby jutro miały się skończyć. Cóż… bańki tworzą się tam, gdzie większość wpada w FOMO, a nie tam, gdzie większość siedzi sceptyczna.

Zwłaszcza, iż na horyzoncie nie widać żadnej nowej wojny, ale widać coś innego Bezprecedensowe zaangażowanie USA w sytuację w Argentynie.Wszystko, żeby pomóc Javierowi Milei wygrać wybory u zablokować wpływy Chin w całym regionie, a mój portfel… zamierza na tym skorzystać.

I skoro o Chinach mowa, to Unia Europejska po latach bycia geopolitycznym statystą wreszcie zaczyna grać ostrzej. Przejęcia spółek, nowe wymogi dla inwestorów z Pekinu i obowiązkowy transfer technologii. Tak, dobrze słyszycie, to Unia Europejska.

W tym FinWeeku pokażę wam, jak zmienia się dziś globalny układ sił, gdzie rynek zaczyna grać pod politykę i dlaczego właśnie w takim momencie kupiłem nową spółkę do publicznego portfela agresywnego. Portfela, który znowu wybił nowe szczyty. Zapraszam.

Najważniejsze wydarzenia tygodnia dla giełd i gospodarekPowiązane wpisy
Argentyna wstaje z kolanhttps://dnarynkow.pl/amd-rosnie-25-w-jeden-dzien-co-dalej-z-akcjami/
Bańka cenowa na złocie?https://dnarynkow.pl/znalazlem-nowy-sektor-do-inwestowania-mercadolibre-spada-a-ja-kupuje-kolejna-spolke-do-portfela/
OpenAI otwiera się na erotykęhttps://dnarynkow.pl/gieldowe-perelki-z-upadlego-imperium-te-spolki-z-wielkiej-brytanii-pokonuja-sp500-i-zaskakuja/
LVMH wraca do wzrostówhttps://dnarynkow.pl/nowy-lider-europy-francja-rosnie-a-niemcy-maja-problem/
UE w końcu walczy z Chinamihttps://dnarynkow.pl/indie-pod-ostrzalem-trumpa-czy-gielda-w-indiach-to-wciaz-okazja-dla-inwestorow/

Bańka na złocie? KOLEJKI chętnych po metale szlachetne, a mój portfel korzysta z chaosu w Argentynie

Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Argentyna – nadzieja, kryzys i polityczna rozgrywka

Argentyna to taka czarna gospodarcza owca wytykana przez wielu. Przez lata próbowała wielu rozwiązań i wiele razy upadała. Po wyborze Javiera Mileia kraj poszedł na „terapię szokową”. Mocne cięcia wydatków państwa (żeby domknąć budżet), deregulacje (żeby łatwiej było prowadzić firmy) oraz duża, jednorazowa dewaluacja peso (żeby poprawić konkurencyjność i eksport).

Efekty wyglądały obiecująco. Finanse publiczne się poprawiły, inflacja zaczęła hamować, a ceny obligacji odbiły, bo inwestorzy uwierzyli, iż tym razem się uda. Zapłacono jednak pewną cenę: pojawił się problem z kursem waluty. Zamiast puścić peso całkiem wolno, rząd ustawił „korytarz” – pasmo, w którym kurs może się poruszać.

Gdy kurs dolara dobił do górnej granicy korytarza, bank centralny musiał bronić peso, kupując lokalną walutę i sprzedając dolary z rezerw. W jeden tydzień poszło ponad miliard USD na taką interwencję, a to tempo, którego żadne rezerwy długo nie wytrzymają. Dlaczego to problem? Bo Argentyna ma sporo długów w dolarach, których nie emituje i których nie kontroluje.

W efekcie w przeciwieństwie do USA, czy Polski może realnie zbankrutować, jeżeli zabraknie im tych dolarów. Bank centralny ma więc trudny orzech do zgryzienia – bronić kursu, żeby hamować inflację, która przez lata była silnym problemem Argentyny, czy spłacać długi. Zresztą im tańsze będzie peso, tym trudniej będzie za nie zdobywać dolary, więc oba problemy są też ze sobą powiązane.

Wszystko to przy okazji zbliżających się wyborów cząstkowych do parlamentu, gdzie Milei chciałby zyskać większość, żeby łatwiej przeprowadzać swoje reformy, ale całość nie jest taka prosta, bo w mini wyborach kilka tygodni temu w Buenos Aires partia Milei dostała istotnie gorszy wynik niż wynikałoby to z sondaży.

W tym momencie na scenę wchodzą jednak Stany Zjednoczone. Waszyngton otwiera dla Buenos Aires linię swapową na ok. 20 mld USD i, co naprawdę bezprecedensowe, skupuje peso, żeby zatrzymać ucieczkę od waluty. Mówiąc wprost – wspomaga tym argentyński bank centralny w interwencji walutowej. Sygnał dla rynków jest czytelny: „nie pozwolimy na załamanie się drugiej gospodarki Ameryki Południowej”. To ma dać Milei oddech przed kluczowymi wyborami uzupełniającymi i czas na dokończenie reform.

Polityka gra tu pierwsze skrzypce. Milei jest ideologicznym sojusznikiem Białego Domu, a stabilna, pro-rynkowa Argentyna wpisuje się w nową strategię USA w regionie i wypychanie z niego Chińczyków.

Scott Bessent, architekt tego wsparcia, tłumaczy to prosto: „America First” nie znaczy „America Alone”. Chodzi o inwestycję w stabilność całej półkuli zachodniej. Wenezuela pokazała, jak wygląda koszt zaniechania: kartele, migracja, rozchwiane granice. Waszyngton nie chce powtórki tego w Argentynie. W jego narracji Milei to „latarnia wolnego rynku” w regionie. jeżeli ten projekt wypali, może pociągnąć za sobą Ekwador, Boliwię, Kolumbię, a może choćby elementy polityki Brazylii. Innymi słowy: sukces Buenos Aires to szansa na odbudowę wpływów USA w Ameryce Poludniowej i na to gra dziś Waszyngton. Może przespali wyścig o Afrykę, ale ewidentnie nie chcą oddać Ameryki Łacińskiej.

Czy to wystarczy, by postawić gospodarkę Argentyny na nogi? Tu zaczynają się schody. Argentyńczycy są po wielokrotnych dewaluacjach i konfiskatach oszczędności wyczuleni na każdy ruch przy kursie. Dlatego rząd trzyma się pasma wahań zamiast puścić peso na pełen „wolny nurt”. Masowa ucieczka w dolara byłaby politycznym samobójstwem. Przypomnijmy: obywatele trzymają poza systemem setki miliardów dolarów w gotówce w kraju i za granicą. Tak długo, jak ten odruch nie zniknie, wiarygodność pieniądza będzie krucha, a prywatny kapitał – ostrożny. Linia kredytowa USA może wygładzić krótkoterminowe szoki i uwiarygodnić pasmo kursowe, ale nie zastąpi zaufania do instytucji i przewidywalnej polityki. Na to potrzeba czasu.

A Milei ma swoje problemy i jak to zwykle bywa, po pierwszym entuzjazmie społecznym traci poparcie. Na rynkach widać, iż wiara w jego zwycięstwo w Parlamencie słabnie. Obligacje Argentyny gwałtownie ostatnio tracą na wartości.

JEDNAK. Tu dochodzimy do fragmentu, w którym udowadniamy wam, iż oglądać trzeba nas oglądać.

Według najnowszych sondaży przed wyborami parlamentarnymi w Argentynie, wyścig między obozem prezydenta Javiera Mileia (La Libertad Avanza – LLA) a opozycyjnym ugrupowaniem peronistycznym Fuerza Patria (FP) pozostaje niezwykle wyrównany. Dane z ostatniego miesiąca pokazują, iż choć LLA samodzielnie prawdopodobnie nie osiągnie progu jednej trzeciej mandatów, to w połączeniu z liberalno-konserwatywnym sojusznikiem PRO koalicja Mileia być może przekroczy ten pułap, co pozwoli jej blokować część inicjatyw opozycji w Kongresie. W praktyce oznacza to, iż z dużym prawdopodobieństwem nadchodzące wybory nie dadzą żadnej ze stron pełnej kontroli nad parlamentem, jeżeli te sondaże się sprawdzą.

Tylko, iż prezydent Argentyny posiada… naprawdę bardzo dużo władzy, bo łączy w jednej osobie funkcję głowy państwa, szefa rządu i naczelnego dowódcy sił zbrojnych. W praktyce oznacza to większy zakres władzy niż np. w przypadku prezydenta Polski czy USA. W Polsce głowa państwa dzieli władzę wykonawczą z rządem, podczas gdy w Argentynie prezydent jest też premierem. Natomiast w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi – mimo podobieństwa systemów – argentyński prezydent dysponuje szerszymi uprawnieniami do rządzenia – czymś o nazwie dekrety de necesidad y urgencia (DNU).

To szczególny instrument konstytucyjny w Argentynie, który pozwala prezydentowi wydawać akty o mocy ustawy w sytuacjach wyjątkowych, gdy niemożliwe jest zastosowanie normalnej procedury legislacyjnej. A jako iż sytuacja wyjątkowa jest tam … w zasadzie codziennie, to wielu prezydentów z tego korzystało. Wchodzą one w życie natychmiast po podpisaniu, a dopiero potem trafiają do Kongresu, który może je zatwierdzić lub odrzucić. Przy czym jeżeli choć jedna z dwóch izba kongresu nie podejmie decyzji, dekret pozostaje w mocy.

Milei już z tego korzysta – od razu pod koniec grudnia 2023 ogłosił dekrety DNU zawierające ponad 300 zmian mających zliberalizować gospodarkę. Teksty liczyły 83 strony i 366 artykułów. Tutaj pojawia się szansa i ryzyko. Konstytucja nie określa twardego terminu, w którym Kongres MUSI głosować o DNU. jeżeli izby nie podejmą decyzji, dekret pozostaje w mocy. To jest jedna z głównych przyczyn krytyki DNU – w praktyce wiele z nich nigdy nie jest odrzuconych, bo Kongres po … prostu ich nie głosuje. Od czasu reformy konstytucyjnej w 1994 roku bardzo rzadko zdarzało się, aby cały kongres (i senat, i izba deputowanych) odrzuciła DNU.

W historii Argentyny niemal wszystkie DNU utrzymały moc prawną. w tej chwili w tej komisji Milei nie ma wielu reprezentantów. Patrząc jednak na obecne sondaże, nawet jeżeli Milei formalnie „nie wygra” wyborów (czyli jego partia nie zdobędzie największej liczby głosów w skali kraju), to i tak jego siła w tej komisji prawdopodobnie wzrośnie względem obecnego stanu o kilku członków. W teorii więc jeszcze łatwiej będzie mu wdrażać DNU. Oczywiście dalej będzie istniało ryzyko odrzucenia, ale powinno być mniejsze niż obecnie.

Rynkowa panika dotycząca wyborów w Argentynie jest więc dla nas…. mocno przesadzona.

Portfel agresywny – ryzykowne zwycięstwa

I dokładnie to zamierza wykorzystać publiczny portfel agresywny, który dla was prowadzę we Freedom24 i który po raz kolejny bije nowe rekordy.

To aż się robi nudne nie? W każdym razie – od początku 2024 roku już ponad 82% stopy zwrotu. Tylko w 2025 roku? Ponad 30% stopy zwrotu. Wszystko to liczone w EURO, gdzie dla porównania S&P500 od 2024 w euro daje… +30%, a w 2025 roku… 0% stopy zwrotu.

Tak, portfel bije indeksy jak szalony, ale nie czas na odpoczywanie. Czas na nowy pomysł. Z portfela sprzedano dLocal, który dał zarobić dość gwałtownie 20% w zaledwie lekko ponad miesiąc, a za te środki kupiono mocno spekulacyjny pomysł oparty na wyborach w Argentynie właśnie.

Grupo Financiero Galicia trafia do portfela jako jedna z grup finansowych operujących właśnie w Argentynie. Zobaczymy jak ten pomysł się sprawdzi.

Tak czy inaczej, tak powinien działać i działa dobrze skonstruowany portfel. Naprawdę da się zarabiać na indywidualnych spółkach zagranicznych i bić nimi indeksy w długim terminie. Pamiętajcie, iż pełen portfel możecie za każdym razem na bieżąco obserwować na portalu myfund i we Freedom24 znajdziecie dostępne na pewno wszystkie instrumenty, jakie tam są.

Ale przestrzegam, iż to ogólnie portfel BARDZO ryzykowny i jeżeli ktoś ma niską tolerancję na ryzyko, to absolutnie nie powinno się nim w żadnym stopniu inspirować.

Na pewno jednak możecie go w całości odzwierciedlić na koncie we Freedom24, a niektóre z tamtejszych akcji możecie choćby dostać bezpłatnie!

Zakładając konto we Freedom24 z linka dostajecie do choćby 20 darmowych akcji o wartości do 800 dolarów każda. Jedną akcję możecie dostać już za depozyt zaledwie 1000 euro. Oczywiście możecie ją sobie potem sprzedać i albo wypłacić środki albo kupić coś innego.

TSMC – fundament nowej rewolucji technologicznej

Może dokupicie sobie np. akcje TSMC, które ponownie szokuje wynikami. TSMC to największa fabryka półprzewodników na świecie. Spółka po raz drugi w tym roku podniosła prognozę wzrostu przychodów na 2025 rok, tym razem do poziomu „średnich trzydziestu kilku procent”. To znacząca poprawa wobec wcześniejszych szacunków i wyraźny sygnał, iż boom na sztuczną inteligencję wciąż trwa i nie wykazuje oznak spowolnienia.

Nowa prognoza pojawiła się zaledwie trzy miesiące po poprzednim podniesieniu oczekiwań, co rynek przyjął entuzjastycznie. Tylko od lipca kapitalizacja TSMC wzrosła o ponad 260 miliardów dolarów. W samym trzecim kwartale spółka odnotowała 39-procentowy wzrost zysku netto. Takie wyniki potwierdzają, iż Tajwańczycy są jednym z głównych beneficjentów globalnej inwestycyjnej gorączki związanej z budową infrastruktury AI. Od serwerowni OpenAI po centra danych Oracle’a czy Google’a.

Szef TSMC, C.C. Wei, podczas prezentacji wyników przyznał, iż branża wciąż walczy z geopolitycznymi napięciami, w tym z amerykańskimi sankcjami ograniczającymi sprzedaż chipów do Chin oraz z chińskimi restrykcjami dotyczącymi eksportu metali ziem rzadkich. Mimo to jest przekonany, iż rosnący popyt na układy dla sztucznej inteligencji w pełni zrekompensuje utracony rynek. „Nasze przekonanie co do trwałości megatrendu AI tylko się umacnia” – powiedział Wei.

W praktyce TSMC wciąż jest niezastąpionym ogniwem globalnego łańcucha technologicznego. To w jej fabrykach powstają najbardziej zaawansowane chipy, m.in. te, które napędzają procesory Nvidii – najważniejsze komponenty dla modeli generatywnej sztucznej inteligencji, takich jak ChatGPT czy Gemini.

Firma podniosła również dolny próg planowanych nakładów inwestycyjnych na 2025 rok do co najmniej 40 miliardów dolarów, z poprzednich 38 mld. Część tej kwoty trafi na rozbudowę zakładów w USA, Europie i Japonii, co ma zmniejszyć ryzyka związane z polityką i cłami. Cały globalny plan inwestycyjny TSMC zakłada wydanie aż 165 miliardów dolarów, z czego ogromna część przypadnie na rozbudowę fabryk w Arizonie.

W świecie, gdzie coraz częściej słychać porównania między dzisiejszym boomem AI a bańką dotcomową z początku wieku, TSMC zdaje się być spokojnym beneficjentem. Dla spółki, która dostarcza technologię stojącą u podstaw całej tej rewolucji, to nie bańka – to biznes, który właśnie wchodzi w swój złoty wiek.

Podczas konferencji zarząd TSMC, z prezesem C.C. Wei na czele, mówił otwarcie o „szalonym” popycie na układy AI, który okazał się „silniejszy, niż zakładano jeszcze trzy miesiące temu”.Wei określił aktualne liczby jako „po prostu szalone” i podkreślił, iż AI stało się strukturalnym, wieloletnim motorem popytu, napędzającym zapotrzebowanie na najbardziej zaawansowane procesy krzemowe. Jednocześnie zaznaczył, iż moce produkcyjne zarówno front-end, jak i back-end są bardzo napięte, co sygnalizuje możliwość utrzymania lub choćby podwyżek cen w 2026 r.

Nie, nie ma bańki na AI jest supercykl nakładów inwestycyjnych w nowej rewolucji przemysłowej.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Złoto – FOMO zamiast fundamentów

Jeśli już faktycznie chcecie gdzieś szukać bańki i FOMO, to szukajcie jej na… złocie. W ostatnich tygodniach jego cena poszybowała do rekordowych poziomów – ponad 4 200 dolarów za uncję, co oznacza wzrost o ponad 50% od początku roku. To najlepszy wynik od 1979 r. i na taki rajd… nie ma racjonalnego wyjaśnienia. Nie ma żadnego nowego kryzysu, rewolucji w polityce monetarnej czy nagłego wybuchu geopolitycznych napięć. Mimo to, złoto bije rekord za rekordem.

To nie jest już reakcja na inflację czy obawy o banki centralne. To klasyczne FOMO, czyli strach przed przegapieniem okazji. Inwestorzy „boją się nie mieć złota w portfelu”. Do tego stopnia, iż w Japonii czy Australii ustawiają się kolejki po jego zakup. Eh….

Napływy do funduszy ETF opartych na złocie przekroczyły już 60 miliardów dolarów w samym 2025 roku, a łączna ilość kruszcu trzymanego w tych funduszach zbliża się do poziomu z czasów pandemii.

Wzrost cen napędza sam siebie. Każdy kolejny rekord przyciąga następnych inwestorów, którzy nie chcą zostać „tymi ostatnimi bez złota”. Morgan Stanley sugeruje już choćby nowy model alokacji portfela – 60% akcji, 20% obligacji i 20% złota.

Do tego dochodzi efekt domina w innych metalach. Srebro, zwykle podążające za złotem, przeżywa właśnie niedobory w Londynie. Jego ceny sięgnęły 52 dolarów za uncję, najwyżej od 1980 roku. Braki płynności na rynku sprawiły, iż handlowcy zaczęli choćby przewozić srebro samolotami z Nowego Jorku, by skorzystać z wyższych cen po drugiej stronie Atlantyku. W samym Londynie po prostu zabrakło metalu! W ślad za nim rosną też platyna i pallad, które dotąd pozostawały w cieniu.

Na papierze można by szukać przyczyn w „miękkiej” polityce Fedu czy obawach o zadłużenie państw, ale te czynniki są znane od miesięcy. Nic nowego się tu nie wydarzyło. To, co napędza obecny rajd, to czysta psychologia rynku. Złoto stało się modą inwestycyjną, symbolem bezpieczeństwa i sposobem na „niezostanie frajerem, który nie kupił”.

Historia pokazuje, iż takie euforyczne fazy kończą się zwykle równie gwałtownie, jak się zaczynają. Ostrzegam więc – wpadacie w FOMO.

Statystyka też jest już przeciwko nowym spekulantom. W 5 historycznych przypadkach, kiedy złoto tak mocno rosło 9 tygodni z rzędu, to po miesiącu, a choćby już tygodniu ceny zawsze znajdowały się niżej.

Liczba opcji kupna Call w stosunku do opcji sprzedaży Put też wybija dla złoto nowe rekordy. To się nie skończy dla spekulantów dobrze.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

OpenAI – kiedy AI spotyka ludzkie instynkty

Powiało strachem, więc dla rozluźnienia zobaczmy co nowego w OpenAI. Otóż od grudnia firma zamierza dopuścić treści… erotyczne w ChatGPT dla zweryfikowanych dorosłych użytkowników. Szef OpenAI, Sam Altman, ogłosił tę zmianę w mediach społecznościowych, tłumacząc ją zasadą: „traktuj dorosłych jak dorosłych”. To oznacza, iż ChatGPT po raz pierwszy oficjalnie pozwoli na rozmowy o charakterze seksualnym, a choćby tworzenie erotyki.

Decyzja ma wymiar nie tylko etyczny, ale też biznesowy. Erotyczne interakcje z botami to dziś jeden z najbardziej dochodowych segmentów rynku AI. Wystarczy spojrzeć na sukces Repliki czy Character.ai – aplikacji, które pierwotnie miały być towarzyskimi chatbotami, ale błyskawicznie przekształciły się w platformy do flirtu i wirtualnych związków. Gdy te firmy próbowały ograniczyć treści seksualne, liczba użytkowników dramatycznie spadła.

Według branżowych analiz choćby 30% wszystkich zapytań wpisywanych do chatbotów, w tym ChatGPT, ma charakter romantyczny lub seksualny. Właśnie ten potencjał OpenAI chce oficjalnie wykorzystać do zarobienia.

W praktyce oznacza to nie tylko zgodę na erotykę, ale też większą personalizację osobowości ChatGPT. Użytkownicy będą mogli nadawać swojemu botowi ton, styl i sposób bycia – od profesjonalnego po „bardziej ludzki” i emocjonalny. OpenAI liczy, iż takie podejście zwiększy zaangażowanie i przywiązanie do produktu – tzw. time spent, czyli czas spędzony w aplikacji.

Krytycy widzą w tym kapitulację wobec najprostszych instynktów. Faktem jednak jest, iż pornografia od zawsze napędzała rozwój nowych technologii. Od VHS po Internet i teraz może stać się jednym z motorów rozwoju sztucznej inteligencji.

Sam Altman jeszcze kilka miesięcy temu żartował, iż „nie wprowadził jeszcze seksbota do ChatGPT”, ale „podobno to działa”. Teraz przestał żartować i wprowadził. Bawcie się dobrze.

Sporo zadziało się też na kursie LVMH, właściciela takich marek jak Louis Vuitton, Dior, Fendi czy Moët & Chandon. Akcje eksplodowały w górę po ogłoszeniu zaskakująco dobrych wyników za trzeci kwartał. W ciągu jednego dnia notowania koncernu wzrosły aż o 14%, co było największym skokiem od września 2001 roku.

Powód euforii? Po dwóch kwartałach spadków sprzedaż wreszcie zaczęła rosnąć o 1% w ujęciu organicznym. Niby niewiele, ale to wystarczyło, by rynek odetchnął z ulgą. LVMH, postrzegany jako barometr całego sektora dóbr luksusowych, dał sygnał, iż globalny popyt zaczyna się odbudowywać, szczególnie w Azji.

Największym pozytywnym zaskoczeniem były Chiny i szerzej region Azji, gdzie sprzedaż wzrosła o 2% po wcześniejszym 9-procentowym spadku w pierwszej połowie roku. Jak podkreśliła dyrektor finansowa koncernu widać tam coraz więcej oznak powrotu konsumentów do zakupów – zwłaszcza w segmencie premium. Według analityków JPMorgan, tempo odbicia „jest zachęcające i może zwiastować trwały powrót do wzrostu w 2025 roku”.

Nieco gorzej wygląda sytuacja w Europie, gdzie sprzedaż spadła o 2%, m.in. z powodu słabszego dolara, który zniechęca amerykańskich turystów do zakupów luksusowych towarów. Za to rynek amerykański sam w sobie wzrósł o 3%, co częściowo zrównoważyło spadki po drugiej stronie Atlantyku.

Zaskakująco dobrze poradził sobie też dział win i alkoholi, który przez ponad dwa lata notował spadki. W trzecim kwartale wreszcie odbił głównie dzięki odbudowie zapasów szampana w USA oraz rosnącej popularności win rosé.

Mimo trudnego otoczenia LVMH nie zwalnia inwestycyjnego tempa. Louis Vuitton niedawno uruchomił nową linię kosmetyków z luksusową szminką za 140 euro, a w Szanghaju otworzył spektakularny butik „The Louis”, przypominający kształtem statek.

Dla Bernarda Arnaulta, najbogatszego Europejczyka i właściciela imperium LVMH, te wyniki to wyczekiwany sygnał, iż luksus powoli wraca do łask. Rynek, który jeszcze niedawno obawiał się długotrwałego spowolnienia, dostał właśnie mocny argument, iż globalny apetyt na ekskluzywne marki nigdy nie znika na długo – czasem po prostu potrzebuje chwili, by znów rozkwitnąć. Czy ten wzrost okaże się trwały? Przekonamy się niedługo.

Chiny kontra Europa – koniec naiwności

A na sam koniec pozytywny sygnał z Unii Europejskiej, która w końcu coraz wyraźniej przestaje udawać, iż chińska ekspansja przemysłowa to „normalna konkurencja rynkowa”. Po latach bezsilnego przyglądania się przejmowaniu europejskich firm, transferowi technologii i zalewaniu rynku tanimi produktami dotowanymi przez chiński rząd, Bruksela i poszczególne rządy zaczynają przechodzić do ofensywy.

Najmocniejszy sygnał wysłała w ostatnich dniach Holandia, która zdecydowała się na bezprecedensowy krok – przejęła kontrolę nad firmą Nexperia, holenderskim producentem chipów należącym do chińskiego koncernu Wingtech. Decyzja zapadła w oparciu o rzadko używaną ustawę z czasów zimnej wojny, mającą chronić dostęp do kluczowych technologii. Rząd w Hadze uznał, iż chińskie kierownictwo mogło działać wbrew interesom europejskim i stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa technologicznego regionu. Akcje chińskiego Wingtech spadły o 18% w reakcji na to zagranie.

To pierwszy przypadek w historii Unii, gdy państwo członkowskie zastosowało tak radykalny środek wobec chińskiej spółki, de facto odbierając jej kontrolę nad działalnością w Europie. Reakcja Pekinu była natychmiastowa – oskarżenia o „dyskryminację” i groźby działań odwetowych wobec europejskiego sektora półprzewodników. Jednak dla wielu w Brukseli ten krok to dowód, iż Europa wreszcie przestaje być biernym polem gry między USA i Chinami.

Tymczasem sama Komisja Europejska szykuje jeszcze dalej idący ruch. Jak wynika z planów przygotowywanych na listopad, Unia chce wprowadzić obowiązek transferu technologii dla chińskich firm inwestujących w Europie – czyli dokładnie ten sam mechanizm, jaki od lat stosuje Pekin wobec zachodnich koncernów. Chiny, budując swoją potęgę przemysłową, wymuszały na zagranicznych inwestorach tworzenie wspólnych przedsięwzięć i przekazywanie lokalnym partnerom know-how. Teraz Unia planuje „odwrócić kartę” i żądać tego samego. jeżeli Chińska firma chcę działać w UE, to musi dzielić się swoją technologią z Europą.

Projekt nowych regulacji ma objąć m.in. branżę motoryzacyjną, baterie, czystą energię i technologie cyfrowe. Firmy spoza UE – a więc przede wszystkim chińskie – będą musiały nie tylko inwestować, ale także tworzyć miejsca pracy w Europie, korzystać z lokalnych dostawców i dzielić się technologią. W grę wchodzą choćby obowiązkowe joint ventures we współpracy z Europejskimi spółkami.

Joint venture to wspólne przedsięwzięcie biznesowe, w którym dwie lub więcej firm (często z różnych krajów) tworzą nową spółkę lub projekt, dzieląc się kapitałem, ryzykiem, zyskami i technologią. Czyli na przykład dwie firmy zakładają trzecią, w której obie mają udziały.

W efekcie może choćby dojść do sytuacji, iż Chińska firma, chcąc działać w Europie będzie musiała założyć spółkę joint ventures z jakimś Europejskim producentem.

To rewolucyjna zmiana w europejskim myśleniu o handlu. Jeszcze kilka lat temu dominowała mantra „wolnego handlu i otwartości”. Dziś coraz więcej europejskich polityków mówi wprost: „wolny handel – tak, ale na równych zasadach”. Jak ujął to duński minister spraw zagranicznych Lars Løkke Rasmussen: „Nie możemy dłużej być naiwni. jeżeli Chiny chcą inwestować w Europie, muszą coś dać w zamian.”

Wszystko to pokazuje, iż Europa – choć spóźniona – zaczyna rozumieć realia geopolityczne XXI wieku. Zamiast biernie obserwować chińską ekspansję, zaczyna stawiać warunki. I choć Pekin prawdopodobnie odpowie retorsjami, to pierwszy raz od dawna widać, iż Unia ma wolę polityczną, by bronić swoich interesów.

Do zarobienia!
Piotr Cymcyk

Nie przegap – choćby 20 darmowych akcji od Freedom24, każda warta do 800 USD!
Szczegóły promocji: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału