"To najbardziej przewidywalne rozstanie w historii" - komentował w czwartek w rozmowie jeden z korespondentów dużej amerykańskiej telewizji w Białym Domu, odczytując w telefonie kolejne wymiany werbalnych ciosów między Donaldem Trumpem i Elonem Muskiem. "Jedyną niespodzianką jest to, iż rozmawiamy o tym dopiero w czerwcu, a nie w lutym" - dodał.
Musk w Białym Domu. Powoli tracił wpływy, aż bomba wybuchła
W istocie, przepowiednie rozpadu sojuszu między przywódcą największego supermocarstwa i najbogatszego człowieka świata towarzyszyły im od samego początku - wskazywano na niekompatybilne charaktery i ego obu mężczyzn, różnice ideologiczne czy tarcia i zazdrość o pozycję wewnątrz obozu władzy.Reklama
Część otoczenia prezydenta jeszcze w styczniu utyskiwała anonimowo w prasie na wszechobecność i sięgające wszędzie wpływy miliardera, który czasem w wątpliwy prawnie sposób instalował swoich ludzi w każdym ministerstwie. Musk miał się wdawać w otwarte kłótnie z członkami gabinetu w obecności prezydenta. Choć obaj stale zapewniali o wzajemnej sympatii - lub wręcz "miłości" do siebie, twierdząc, iż media chcą ich poróżnić - to z biegiem czasu przeciwnicy pochodzącego z RPA biznesmena zaczęli wygrywać wewnętrzne bitwy, skłaniając Trumpa do ograniczenia de facto uprawnień Muska, jeżeli chodzi o cięcia wydatków w poszczególnych resortach.
Pozycja miliardera słabła, Trump otwarcie zaczął mówić o jego odejściu, aż stało się to faktem, kiedy pod koniec maja Musk formalnie odszedł z administracji po upływie przewidzianych prawem 130 dni w roli "specjalnego pracownika państwowego".
Według Bloomberga, przeciwnicy Muska wokół Trumpa tylko czekali na ten moment, by utrącić nominację sojusznika Muska, astronautę i miliardera Jareda Isaacmana, na szefa NASA. Ruch ten miał zaognić tlący się spór, a Musk rozpoczął ostrą krytykę kluczowej dla Trumpa ustawy budżetowej "One Big Beautiful Bill" zawierającej wypełnienie jego obietnic dotyczących cięć podatków (Trump twierdził, iż krytyka Muska ma związek z wyeliminowaniem dopłat do zakupów samochodów elektrycznych).
Po kilku dniach wzmożonej krytyki i lobbowania za "zabiciem" ustawy, która zdaniem Muska dodatkowo zadłuży państwo, napięcia w czwartek przerodziły się w bezpardonowy konflikt, który wymknął się spod kontroli. Kłótnia między Trumpem i Muskiem toczyła się w specyficzny sposób - Musk atakował prezydenta w serwisie X, a Trump "na bieżąco" odnosił się do tych wpisów. Musk stwierdził, iż "niewdzięczny" Trump nie wygrałby wyborów bez niego, poparł wezwanie do jego impeachmentu, a choćby insynuował, iż wspólnie z miliarderem Jeffreyem Epsteinem wykorzystywał nieletnie dziewczęta. Trump stwierdził natomiast, iż Musk oszalał i publicznie sugerował anulowanie kontraktów i dotacji dla firm Muska. I choć miliarder zasygnalizował potem chęć pojednania, komentatorzy wątpią w możliwość powrotu do stanu sprzed sprzeczki.
Koniec "bromansu" między "dwoma największymi egomaniakami świata"
"Wszyscy wiedzieli, iż "bromans" między dwoma największymi egomaniakami na świecie w końcu pęknie. Chociaż prawdopodobnie trochę się pogodzą, szkody zostały już wyrządzone. Musk rzucał bombami na temat impeachmentu i Jeffreya Epsteina - dwóch rzeczy, których nie da się łatwo cofnąć" - powiedział PAP Brad Chase, konsultant polityczny i specjalista od komunikacji. "Trump ma jednak w 100 procentach utylitarne podejście do swojego najbliższego otoczenia. I jeżeli możesz zapewnić mu jakąś wartość, wykorzysta cię. Ma długą historię waśni i zadośćuczynień, czego najlepszym przykładem jest Marco Rubio" - dodał, przywołując postać byłego rywala Trumpa, który w tej chwili pełni szereg kluczowych ról w jego administracji, w tym sekretarza stanu i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego.
Chase ocenił, iż niezależnie od tego, czy konflikt zostanie wygaszony, Elon Musk będzie próbował podkopywać pozycję Trumpa na prawicy, starając się grać na korzyść wiceprezydenta J.D. Vance'a, z którym łączą go dobre relacje. Miliarder może na sporze z Trumpem stracić finansowo, ale zdaniem eksperta jego pozycja jako właściciela SpaceX - przedsiębiorstwa, od którego w dużej mierze zależy amerykański program kosmiczny - daje mu karty do gry w przypadku otwartego wystąpienia przeciwko jego interesom.
Komentatorzy są w większości zgodni, iż choć Musk swoją działalnością i lobbingiem może nieco utrudnić przyjęcie kluczowej ustawy budżetowej, której jest przeciwny, to jej nie wykolei - bo to Donald Trump ma największy posłuch w partii.
Będzie trzęsienie ziemi w ruchu MAGA? Poparcie dla Trumpa wciąż bardzo wysokie
Zdaniem Andrew Koneschusky'ego, byłego doradcy lidera Demokratów w Senacie, obie strony sporu mogą na tej kłótni stracić, ale w bliskiej perspektywie nie wywoła ona trzęsienia ziemi w ruchu MAGA.
"Długoterminowe polityczne implikacje rozstania Trumpa i Muska będą w dużej mierze zależeć od tego, co zrobi Musk. Czy Musk spełni swoje groźby i sfinansuje kampanie kandydatów w prawyborach przeciwko członkom Kongresu, którzy zagłosują za pakietem wydatków? Mógłby wykorzystać swoje zasoby wojenne przeciwko Republikanom w Kongresie w wyborach 2026 r., co mogłoby doprowadzić do zmiany władzy Izbę Reprezentantów i utrudnić Trumpowi realizację programu legislacyjnego. Musk mógłby również spróbować rozbić koalicję MAGA, finansując nowy ruch polityczny" - analizuje działacz Demokratów. Jak zauważył, jedną z korzyści, jakie wnosił Musk dla Republikanów, było wciągnięcie do koalicji wspierającej Trumpa biznesmenów z Doliny Krzemowej.
Związany z Republikanami działacz Matt Klink uważa natomiast, iż spór Muska z Trumpem nie zachwieje znacząco pozycją prezydenta.
"Wszyscy Republikanie w Kongresie wiedzą, iż poparcie dla Donalda Trumpa wśród zarejestrowanych Republikanów jest bardzo wysokie - w granicach 90 proc. Elon Musk jest nowy w świecie Donalda Trumpa. Główni zwolennicy Trumpa są niesamowicie lojalni wobec Donalda Trumpa, nie Elona Muska. I chociaż Musk i DOGE byli pomocni Trumpowi, kluczem jest to, iż Trump był, jest i będzie liderem Partii Republikańskiej" - oznajmił.
W podobny sposób w rozmowie z PAP sprawę nakreślił jeden z konserwatywnych kongresmenów, który zastrzegł sobie anonimowość.
"Dla każdego polityka najważniejsza jest jedna rzecz: jego własny interes polityczny. Więc jeżeli w pewnym momencie (przewodniczący Izby Reprezentantów Mike) Johnson, czy inni uznają, iż podążanie za dyrektywami prezydenta nie pomoże im w karierze, zmienią stanowisko w okamgnieniu. Nie doszliśmy jeszcze do tego punktu i na razie jednak strach przed Trumpem jest większy niż przed Muskiem" - ocenił.