Niemcy czuli się mistrzami świata. Uważali, iż to oni wyznaczają kierunek […] Mieli ogromną siłę regulacyjną – to Niemcy ustalały standardy samochodowe i wszyscy musieli się dostosować, ale w świecie cyfrowym takiej siły już nie mają. UE ma dziś tak restrykcyjne przepisy, bo w dużej mierze kopiuje to, co robią Niemcy, a to duży błąd – mówi Wolfgang Munchau w rozmowie z Martą Roels. – Jednak Niemcy przegapili moment, gdy cyfrowa rewolucja zaczęła zmieniać świat i właśnie wtedy wszystko zaczęło się rozjeżdżać.
Z Wolfgangiem Munchauem, dziennikarzem, publicystą, autorem książki „Kaput. Koniec niemieckiego cudu gospodarczego” rozmawia Marta Roels.
Marta
Roels, Business Insider: Zaskoczyło mnie w pana książce, iż Niemcy są aż tak nieprzyjazne dla ekspatów. W jednym z rankingów zajęli ostatnie miejsce na 52 państwa. Nie chodziło tylko o zaniedbaną infrastrukturę i słabe usługi cyfrowe, ale też o barierę językową i brak więzi społecznych. To dziwne, przecież Niemcy – w przeciwieństwie do np. Francuzów – mówią po angielsku.
Wolfgang Munchau: Cóż, pozwolę sobie powiedzieć to wprost: Niemcy nie mówią po angielsku. Posługują się nim, gdy jadą do Anglii czy USA, ale jeżeli zamieszka się w niemieckiej wiosce – nikt nie będzie mówił po angielsku. W przeciętnej firmie – również nie. Tak samo, jak we Francji.
Fakt, iż Niemcy znają angielski, nie znaczy, iż się nim posługują. Zbudowali też szereg barier, także językowych wobec cudzoziemców. Na przykład uczelnie wymagają, by obcokrajowiec odbył kurs niemieckiego w Niemczech i zdobył certyfikat na miejscu, często zaledwie w tydzień czy dwa przed rozpoczęciem studiów. Kto podejmie takie ryzyko?
To absurd. Przecież jeżeli ktoś chce zrozumieć wykłady, sam ma motywację, by nauczyć się języka. Gdybym przeprowadził się do Polski, to przecież nikt mnie nie zmusi do nauki polskiego, ale jeżeli chcę się integrować – nauczę się go z własnej woli.
Co się stało z gospodarką Niemiec?
Dla Polaków Niemcy były zawsze niesamowicie rozwiniętym krajem, a wręcz wzorem gospodarczym, ale dziś, jadąc przez nie, widzi się, iż niemieckie drogi i w ogóle infrastruktura są w fatalnym stanie – ciągle realizowane są remonty, na autostradach dziury, gigantyczne korki. Jak do tego doszło?
To zawsze sam powód: brak inwestycji. Niemcy przez wiele lat prowadziły politykę zerowego deficytu budżetowego. Oszczędzano tam, gdzie było najłatwiej: na drogach, kolei, infrastrukturze, czyli tam, gdzie nikt nie protestuje.
Nie oszczędzano na zasiłkach, pensjach pracowników publicznych, świadczeniach socjalnych, bo ci głosują, a nikt nie przegrywa wyborów przez to, iż nie naprawi drogi. Tak więc całe dekady zaniedbań – z powodu obsesji na punkcie reguł fiskalnych. I to było bardzo kosztowne. Naprawy infrastruktury nie kosztują aż tak wiele – mówimy o 1–1,5% PKB. Niemcy bez problemu mogłyby sobie na to pozwolić, ale nie robiły tego.
Jak opisałby pan niemiecką mentalność? Niemcy są zaskoczeni, iż w Polsce można wszędzie płacić kartą – choćby na bazarku z warzywami. Tymczasem w Niemczech wciąż wszyscy trzymają się gotówki. choćby młodzi Niemcy wydają się niezainteresowani innowacjami.
To rzeczywiście zdumiewające. Niemcy od dawna mają obsesję na punkcie gotówki. Jednak to element szerszego zjawiska – oni wciąż trzymają się rzeczy materialnych, fizycznych, analogowych. Faks, gotówka – to wszystko wynika z tego samego podejścia.
To kraj nie cyfrowy, który dopiero teraz zaczyna rozumieć, iż to nie jest już zrównoważony model. Myśleli, iż mogą tak funkcjonować dalej, ale rzeczywistość już im ucieka. Napisałem niedawno artykuł o stablecoinach i cyfrowym pieniądzu. Dla przeciętnego Niemca to świat kompletnie obcy. Możliwość płacenia stablecoinem to dla nich całkowita abstrakcja.
Niemcy przez cały czas żyją mentalnie w XX wieku. przez cały czas myślą, iż państwo powinno regulować czynsze, iż „rząd powinien coś z tym zrobić”. Nie ma tam przestrzeni na przedsiębiorczość i innowację. Ludzie o tym mówią, ale media w ogóle się tym nie interesują. Ich narracje to klasyczne konflikty lewica–prawica, a nie pytanie: „czy nasz model w ogóle działa”?
Moja książka właśnie ukazuje się w Niemczech, ale większe zainteresowanie widzę w Polsce, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. W mojej ojczyźnie reakcje są raczej zachowawcze, bo trudno zaakceptować, iż ich model gospodarczy może być nieskuteczny.
W książce napisał pan, iż ten model gospodarczy to neomerkantylizm, czyli XVIII-wieczna teoria, zgodnie z którą trzeba eksportować więcej niż się importuje. Dlaczego Niemcy wciąż w XXI wieku hołdują tej idei, mimo iż obaliła ją teoria przewagi komparatywnej?
Niemcy od zawsze wierzyli, iż tylko w ten sposób można zarabiać. Dla nich eksport był zawsze kluczowy. Przemysł, maszyny, produkcja – to była podstawa. Usługi w Niemczech mają złą reputację. Nie ceni się ich tak, jak w innych krajach. choćby te nowoczesne, jak biura inżynieryjne, architektoniczne, design nie są traktowane na serio. Panuje przekonanie, iż gospodarka to coś, co się fizycznie wytwarza. Tak jak pieniądz to tylko gotówka. To bardzo sztywny i ograniczony sposób myślenia.
Z punktu widzenia przepływów pieniężnych to wygląda tak: Niemcy oszczędzają więcej, niż inwestują i eksportują nadwyżkę kapitału za granicę, bo nie inwestują u siebie. To to samo, co nadwyżka eksportu nad importem. jeżeli to się dzieje stale, to jest to objaw pewnej choroby, nierównowagi. Niemcy jednak nigdy nie patrzyli na to w ten sposób. Mówili o tym „jesteśmy mistrzami świata w eksporcie”, ale to przecież nonsens. Nie ma sensu być „mistrzem eksportu”, to nie jest coś, do czego powinno się dążyć. To statystyka, nie wartość.
Lepiej celebrować odporność, elastyczność, zdolność do działania w chaosie, a tego Niemcom brakuje. jeżeli branża motoryzacyjna przestaje działać, cała gospodarka przestaje działać. Moja książka jest wezwaniem do większej otwartości i elastyczności. Do porzucenia przekonania, iż jedynym sposobem na życie jest utrzymywanie nadwyżki eksportowej, bo świat się zmienił – Amerykanie na to nie pozwolą, Brytyjczycy już wyszli z tej gry, Chińczycy też nie odpuszczą, Rosja nie jest już „naszym” partnerem, więc ten model nie kończy się dlatego, iż uważam go za zły – on się kończy, bo zmieniła się rzeczywistość.
Jak pan ocenia wprowadzenie euro w Niemczech? Wielu ekspertów mówi, iż Niemcy i Włochy rozwijały się podobnie jeszcze w latach 90., ale po przyjęciu euro Włochy się cofnęły, a Niemcy zyskały, bo wspólna waluta była dla nich słabsza niż marka, czyli idealna do eksportu.
Zgadza się. To był niespodziewany efekt uboczny. Niemcy przystąpiły do strefy euro po złym kursie wymiany – marka była przewartościowana. Na początku Niemcy były mało konkurencyjne i notowały niskie tempo wzrostu, ale potem zrobiły tzw. dewaluację realną, bo w ramach euro nie można obniżyć kursu waluty. Jedyne, co można zrobić, to obniżyć koszty pracy, więc zamroziły płace i stały się bardziej konkurencyjne. A potem przyszły korzystne szoki zewnętrzne: wejście Polski do UE, rozwój Chin, partnerstwo z Rosją, kryzys strefy euro, który osłabił wspólną walutę i jeszcze bardziej pomógł niemieckiemu eksportowi. To wszystko razem złożyło się na gospodarczy „złoty okres” dla Niemiec.
(…)
Cała rozmowa dostępna jest TUTAJ.