Przez trzy lata rynek inwestował jak z automatu. AI? Kup Big Tech. Nie wiesz co robić? Kup Big Tech. Przecież i tak wygrają. Trudno było się z tym kłócić. Kilka spółek trzymało indeksy za gardło, a reszta rynku pełniła funkcję dekoracji. Ale 2026 to nie jest kolejny rozdział tej samej historii. To może być początek zupełnie nowej narracji.
Bo stopy procentowe spadają. Gospodarka przyspiesza. Polityka będzie musiała pokazać realne wyniki, a nie tylko cyfry w Excelu. To oznacza jedno: małe firmy mogą wrócić do gry.
Czy to znaczy, iż Big Tech przestaje być ważny? Nie. Jednak ich relatywna przewaga nie jest już tak oczywista. Właśnie dlatego warto dziś zadać to pytanie na serio: kto ma większy potencjał w 2026. Technologiczni giganci, czy niedoceniani gracze z drugiego szeregu?
Zaczynamy.
Czy 2026 zakończy dominację Big Tech? Mniejsze spółki w końcu mają szansę!
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Monokultura rynku i pytanie o 2026
Przez ostatnie lata amerykański rynek akcji wyglądał jak jedna wielka monokultura. Nieważne, co się działo w gospodarce, inflacja rosła, inflacja spadała, stopy skakały jak na trampolinie i tak wygrywali ci sami zawodnicy. Giganci technologiczni trzymali indeksy w garści, a reszta rynku pełniła funkcję dekoracji.
Tylko iż im bliżej 2026, tym bardziej to pytanie wraca jak bumerang: czy ta dominacja ma w ogóle sens przy nowym układzie sił? Czy znów będziemy oglądać powtórkę z lat 2023–2025, gdzie Big Techy zamiatają wszystko pod dywan, czy raczej szykuje się pierwszy od dawna rok, w którym mniejsi gracze w końcu podniosą głowę?

Rynek stoi dziś w dziwnie niekomfortowym rozkroku. Z jednej strony Big Tech ma za sobą paliwo, które naprawdę trudno podważyć, rewolucję AI. Z drugiej jednak wszystko, co dzieje się w makro i polityce, zaczyna układać się w sekwencję, która historycznie spychała inwestorów z powrotem do szerokiego rynku. Małe spółki, zależne od cyklu i kosztu pieniądza, przestały być skazane na wegetację. Wręcz przeciwnie, wchodzą w rok, w którym mają najwięcej do ugrania od dawna.
I dlatego to pytanie nie brzmi już jak futurologia, tylko jak realny dylemat:
czy 2026 będzie kolejnym triumfem największych… czy momentem, w którym rynek wreszcie przestanie bać się szerokiej gospodarki i da szansę małym spółkom?
Czym jest rotacja kapitału i kiedy się uruchamia
Rotacja kapitału to jedno z tych zjawisk, o których inwestorzy mówią regularnie, choć w praktyce zdarza się rzadziej, niż większości się wydaje. Idea jest prosta: rynek okresowo zmienia swoich faworytów. To nie zawsze jest kwestia mody ani kaprysu, często efekt cyklu gospodarczego, zmieniającego się kosztu pieniądza i wycen na giełdzie.
W czasach niepewności kapitał płynie do największych i najbardziej zyskownych, bo to one przetrwają każdą burzę. Ale kiedy gospodarka zaczyna przyspieszać, a koszt finansowania spada, te mniejsze, bardziej cykliczne segmenty nagle stają się atrakcyjniejsze. Małe spółki, które wcześniej dusiły wysokie stopy i słaba koniunktura, łapią drugi oddech. To moment, w którym inwestorzy coraz mocniej zaczynają szukać czegoś bardziej ryzykownego, ale też czegoś mniej oklepanego.
Właśnie dlatego temat rotacji wraca jak bumerang. Bo rynek działa w rytmie powtarzalnych impulsów: strach i wycofywanie się do gigantów, a potem, gdy widmo recesji słabnie, powrót do szerokiego rynku. Nie zawsze działa to podręcznikowo, ale mechanizm jest stary jak giełda. I za każdym razem wygląda podobnie: najpierw stabilizacja, potem iskra, a po niej przepływ kapitału z „bezpiecznych zwycięzców” do firm, które mogą zyskiwać szybciej, jeżeli tylko dostaną sprzyjające warunki.
Dlatego w ogóle rozmawia się o 2026 jako o potencjalnym punkcie zwrotnym. Nie dlatego, iż nagle ktoś obudził się z myślą „czas na małe spółki”, tylko dlatego, iż układ sił zaczyna przypominać klasyczny początek rotacji. A kiedy rynek widzi tę sekwencję, intuicyjnie zaczyna zadawać jedno pytanie: czy tym razem historia znowu zagra według dobrze znanego scenariusza?
Skąd brała się przewaga Big Techu
Zanim odpowiemy na to pytanie, warto zadać inne: Dlaczego Big Tech miał przewagę przez ostatnie lata i co ją napędzało?
Przez większość ostatniego cyklu rynkowego Big Tech nie wygrywał dlatego, iż był „modny”. Wygrywał dlatego, iż w świecie pełnym lęków był najrozsądniejszym schronieniem. Zwłaszcza w latach 2022–2023, kiedy rynek żył z dwoma demonami jednocześnie: widmem recesji i uporczywą inflacją.
W takim otoczeniu duże firmy technologiczne miały dwie potężne przewagi. Po pierwsze dawały bezpieczeństwo. Ich bilanse, przepływy pieniężne i globalna skala sprawiały, iż ryzyko bankructwa praktycznie nie istniało, a kiedy gospodarka zaczyna trzeszczeć, inwestorzy odruchowo uciekają właśnie do takich firm, bo tam ryzyko jest najłatwiejsze do opanowania.
Big Tech świetnie radził sobie z inflacją. Ich dominująca pozycja na rynku pozwalała im przerzucać rosnące koszty na klientów bez większego ryzyka utraty popytu. W praktyce oznaczało to, iż inflacja bolała wszystkich tylko nie ich i dlatego przez te dwa lata kapitał płynął tam jak do naturalnej tarczy ochronnej.
Dopiero później, w latach 2024–2025, zmienił się fundament ich przewagi. Strach makroekonomiczny zaczął słabnąć, a w jego miejsce weszło coś, czego nie dało się zignorować: sztuczna inteligencja. AI stało się nowym motorem Big Techów. Nie obietnicą, tylko realnym zestawem projektów, inwestycji, optymalizacją kosztów i wzrostem przychodów. Inwestorzy przestali kupować te spółki jako „bezpieczną przystań”, a zaczęli kupować je jako play na największą technologiczną rewolucję dekady.
Do tego doszła struktura gospodarki, która działała niczym dodatkowy filtr. Odbicie po pandemii przypominało literę K. Duże firmy rosły, małe miały pod górkę. Big Tech korzystał z przewag skali i globalnej dominacji, podczas gdy mniejsze przedsiębiorstwa walczyły o przetrwanie w środowisku wysokich stóp procentowych i rosnącej niepewności makroekonomicznej.

W efekcie ich przewaga nie była jednowymiarowa. Najpierw wygrywali, bo byli najbezpieczniejsi w trudnych czasach. Potem wygrywali, bo jako pierwsi wsiedli do pociągu AI. I tak powstała mieszanka, której żaden inny segment rynku nie był w stanie przebić.

Dlaczego small caps zostały przyparte do ściany
Skoro Big Tech miał tak mocne fundamenty przez ostatnie lata, to dlaczego małe spółki praktycznie stały w miejscu? Odpowiedź jest brutalnie prosta: one grają w zupełnie innej lidze, a warunki rynkowe od 2022 roku były dla nich wielką przeszkodą.
Małe firmy są o wiele bardziej wrażliwe na spowolnienie gospodarcze. Mają słabsze bilanse, mniejsze poduszki finansowe i znacznie mniej przestrzeni na błędy. Gdy na horyzoncie pojawia się widmo recesji, inwestorzy natychmiast zaczynają traktować je jak pierwszy sektor do odstrzału. To nie jest kwestia nastroju, tylko twardej statystyki. Na przedstawionym wykresie doskonale widać, iż małe firmy przeznaczają znacznie większą część swoich przychodów na odsetki od długów niż duże korporacje. Dlatego w momentach rynkowego stresu to właśnie małe, zadłużone przedsiębiorstwa dostają najmocniej po głowie.

Do tego dochodzi problem kosztu pieniądza. Small Caps są często finansowane kredytem na zmienny procent, a wzrost stóp w latach 2022–2023 po prostu ich udusił. Każdy punkt procentowy podwyżki stawał się realnym ciosem w rentowność, w kasę operacyjną i w zdolność do inwestowania. Te firmy nie mogły choćby próbować rosnąć, bo cała energia szła na przetrwanie.

Rynek pracy również nie grał na ich korzyść. Obawy o bezrobocie w USA oraz narracja o „twardym lądowaniu” gospodarki działały jak sygnał ostrzegawczy: to nie pozostało moment, żeby ryzykować kapitał w najmniejszych i najbardziej cyklicznych segmentach. Inwestorzy pozostawali w defensywie i woleli trzymać się spółek, które mają niezależne od cyklu źródła wzrostu.
W tle działała też tak zwana „ucieczka do jakości”, czyli syndrom niechęci do małych spółek, które w czasie pandemicznych obostrzeń naobiecywały inwestorom cudów na patyku i wiele z nich tego nie dowiozło, kiedy okazało się, iż pandemia się kończy i ludzie wracają do swoich wcześniejszych zwyczajów oraz nie korzystają już w takiej skali z rozwiązań zaprojektowanych pod robienie wszystkiego co się da zdalnie.
Dlatego maluchy nie ruszyły. Ponieważ przez ostatnie kilka lat wszystkie najważniejsze elementy makroekonomicznej układanki ustawiały je po złej stronie cyklu. Small Caps nie działały źle, po prostu grały na boisku, na którym nie dało się zdobywać punktów. Dopiero teraz warunki zaczynają się realnie zmieniać.
Co się odwraca i dlaczego to w ogóle wygląda jak początek rotacji
Pierwszy element to spadający koszt pieniądza. Małe firmy są uzależnione od kredytu bardziej niż jakikolwiek inny segment rynku. Kiedy stopy procentowe rosną, to ich rachunek wyników cierpi najbardziej. Gdy stopy zaczynają zjeżdżać w dół, efekt działa w drugą stronę, każdy punkt procentowy mniej potrafi skokowo poprawić ich zyski netto. To jest czyste przełożenie mechaniczne, bez finezyjnych interpretacji.
Drugim elementem jest odbicie wyników po trudnym cyklu. Small Caps są cykliczne do bólu. Spadają najmocniej, kiedy gospodarka zwalnia, ale też odbijają najmocniej, kiedy pojawią się pierwsze oznaki poprawy. Wchodzimy właśnie w etap, w którym wiele małych firm wychodzi z dna rentowności. To jest ten moment, w którym dynamika EPS może zaskakiwać pozytywnie, bo baza porównawcza jest nisko, a koszt finansowania zaczyna wreszcie luzować sznur na szyi.

Trzeci element to łagodniejsza bankowość. Zmiana regulacji i odwilż w sektorze finansowym zwiększają dostęp do kredytu, a dla małych przedsiębiorstw dostępność kapitału jest równie ważna jak jego cena. Dla dużych firm to kosmetyka. Dla small caps różnica między „możemy inwestować” a „musimy ciąć koszty do kości”.
Krótko mówiąc: warunki, które przez trzy lata spychały małe spółki na margines, zaczynają odwracać się w ich stronę. I ta sekwencja ma jedną kluczową cechę, działa dokładnie odwrotnie niż czynniki, które windowały Big Tech.
To pojawia się zalążek rotacji. Nie dlatego, iż ktoś nagle „uwierzył w small caps”, tylko dlatego, iż zmienia się rytm cyklu gospodarczego, a z nim zmienia się to, kto ma największy potencjał wzrostu.
Polityka jako dopalacz: midterms 2026
Makro i cykl gospodarczy są tutaj kluczowe, ale zmianę kierunku rynkowego często wspiera również polityka. I dokładnie w takim miejscu stoimy dziś. jeżeli ktoś szuka jednego czynnika, który może przepchnąć small caps z defensywy w stronę największego rajdu od lat, to jest nim nadchodzący rok wyborczy.
W 2026 odbędą się amerykańskie wybory midterms, a to oznacza jedno: administracja Donalda Trumpa nie może pozwolić, by rynek żył w strachu przed recesją. Nie może udawać, iż gospodarka „jakoś sama się podniesie”. Nie może ryzykować, iż bezrobocie wzrośnie. Rok 2026 to polityczny test, którego nie da się wygrać, jeżeli Amerykanie poczują osłabienie gospodarki.
Tu wchodzimy w rdzeń całej sprawy. jeżeli celem jest szeroki boom gospodarczy: taki, który da ludziom realne poczucie poprawy sytuacji, to tego efektu nie da się uzyskać wyłącznie poprzez sektor Big Tech i narrację o sztucznej inteligencji. AI może podbić indeksy, ale nie tworzy szerokiej fali wzrostu. Nie generuje wzrostu zatrudnienia w małych miastach. Nie napędza lokalnego biznesu. Nie poprawia nastrojów gospodarczych w miejscach, które decydują o wynikach wyborów.
Żeby zbudować boom odczuwalny „w realnej gospodarce”, potrzebny jest impuls, który przejdzie przez cały łańcuch: od kredytu, przez inwestycje, po rynek pracy. To oznacza dopalenie segmentu small caps, bo to właśnie te firmy są najbliżej realnej aktywności gospodarczej. To one zatrudniają lokalnie. To one reagują na deregulacje, ulgi i tańszy pieniądz. To one stają się beneficjentem szerokiego, a nie selektywnego ożywienia.
Polityka nie musi choćby głośno zapowiadać takiego planu. Wystarczy zestaw działań, który rynek zna aż za dobrze: deregulacja, ulżenie bankom, pobudzenie inwestycji, poluzowanie warunków kredytowych, zachęty fiskalne. Wszystko to razem tworzy środowisko, które dla dużych firm kilka zmienia, ale dla małych jest jak włączenie generatora pod ich wynikami.
Dlatego rok 2026 jest tak istotny. Nie chodzi o abstrakcyjne prognozy czy rynkowe życzenia. Chodzi o to, iż administracja ma polityczną motywację, by zrobić wszystko, aby gospodarka wyglądała jak rozkręcająca się maszyna parowa. A jeżeli ta maszyna ma ruszyć pełną parą, to właśnie small caps dostają największy zastrzyk tlenu.
Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Dlaczego to nie jest „Big Tech kontra small caps”
Skoro więc makro zaczyna układać się pod małe spółki, a polityka najprawdopodobniej tylko przyspieszy ten proces, to aż kusi, żeby ogłosić szybki koniec dominacji Big Techów. Tyle iż to wcale nie jest takie proste. Bo o ile small caps dostają wreszcie wiatr w żagle, o tyle Big Tech przez cały czas ma paliwo, którego nie da się zignorować: sztuczną inteligencję.
To właśnie sprawia, iż pytanie „kto wygra 2026?” nie brzmi: small caps czy Big Tech?
Lepiej zapytać: w którym segmencie relatywny potencjał wzrostu jest większy przy obecnym układzie sił?
Big Tech nie zniknie z rynkowego radaru tylko dlatego, iż stopy spadną, a banki zaczną pożyczać pieniądze chętniej. AI pozostaje gigantycznym motorem wzrostu. To oznacza, iż te firmy przez cały czas będą w centrum zainteresowania, bo są w samym środku inwestycyjnego tematu dekady!
Tyle iż przewaga Big Techów jest dziś bardziej „stabilna” niż „eksplozywna”. Natomiast małe spółki, po latach duszenia wysokimi stopami, mają zupełnie inną sprężynę w wynikach. Kiedy warunki makro zaczynają się przekręcać na ich korzyść, ich EPS potrafi wystrzelić z miejsca, podczas gdy Big Tech jako segment już dojrzały, rośnie wolniej.
Dlatego odpowiedź zależy od jednego pytania: czy rynek w 2026 roku bardziej będzie nagradzał narrację o AI, czy cykliczne przyspieszenie gospodarcze?
Jeśli priorytetem byłaby wciąż sztuczna inteligencja, to Big Tech utrzyma prowadzenie. jeżeli polityka faktycznie odpali szeroką gospodarkę, a spadające stopy i dostęp do kredytu przełożą się na wzrost aktywności w realnej gospodarce, to inwestorzy zaczną mocniej pochylać się nad małymi firmami.
A przecież są też firmy, które połączą oba te trendy. Małe firmy wykorzystujące AI w nietypowy sposób, które dzięki poprawiającej się sytuacji makro zyskają więcej przestrzeni na inwestycje i rozwój.
Ostatecznie trzeba pamiętać, iż scenariusz, w którym small caps przejmują pałeczkę w 2026 roku, nie wymaga upadku Big Techów. Wymaga jedynie zmiany hierarchii atrakcyjności. AI dalej będzie motorem dla wspaniałej siódemki, tylko iż na tle gospodarki, która nagle zaczyna przyspieszać, to może okazać się za mało, by utrzymać pozycję lidera.
Konkluzja: rok przewagi relatywnej „małych”
To nie jest gra o to, kto przeżyje. To gra o to, kto zaskoczy bardziej. Wszystkie dotychczasowe elementy układanki prowadzą do jednego punktu: rok 2026 ma wyjątkowo wysoki potencjał, by zostać rokiem przewagi mniejszych podmiotów. Nie dlatego, iż nagle stały się lepsze, bardziej innowacyjne czy bardziej uwielbiane przez rynek. Powód jest znacznie prostszy i jednocześnie znacznie mocniejszy. To właśnie one stoją dokładnie w miejscu, gdzie przecinają się trzy najważniejsze wektory: stopy procentowe, cykl gospodarczy i polityka.
Spadające stopy procentowe to bezpośredni zastrzyk zysków dla małych firm.
Cykl gospodarczy wchodzi w fazę odbicia, a to moment, w którym Small Caps, wcześniej tłamszone wysokimi kosztami kapitału i strachem przed recesją, nagle przestają być zakładnikami makro.
Do tego rok 2026 to polityczna konieczność dowiezienia szerokiego boomu gospodarczego, który odczuje typowy John i nie da się tego zrobić wyłącznie na barkach Big Techów. AI napędza indeksy, ale nie tworzy boomu odczuwalnego w realnej gospodarce. jeżeli administracja chce wejść w wybory z gospodarką w trybie „wszyscy czują poprawę”, musi uruchomić segment, który najlepiej przekłada się na realne inwestycje, zatrudnienie i lokalną aktywność. To segment małych firm.
Właśnie dlatego to small caps mają największą przestrzeń do relatywnego zwycięstwa.
Big Tech dalej będzie rósł dzięki AI, ale small caps będą rosnąć dzięki jednoczesnemu impulsowi z makro i polityki.
To sprawia, iż scenariusz „2026 to rok Small Caps” nie jest życzeniowym myśleniem ani próbą przewidywania rotacji na siłę. To chłodna analiza tego, jak działa rynek, kiedy wszystkie najważniejsze wektory zaczynają ciągnąć w jednym kierunku.
Jeśli szukać roku, w którym „mali” mają większą przewagę dynamiki nad „dużymi” to właśnie 2026.
Big Tech nie znika. przez cały czas będzie ważny. przez cały czas będzie generował zyski, ale po raz pierwszy od dawna nie jest już jedyną narracją, która ciągnie rynek.
Spadające stopy, lepszy sentyment i rotacja kapitału sprawiają, iż inwestorzy zaczynają znów rozglądać się szerzej. Nie tylko za kolejną Teslą, ale też za solidnymi, niedowartościowanymi firmami z realnej gospodarki.
A jeżeli rynek rzeczywiście zacznie grać szerzej, to przewaga będzie należeć nie do tych, którzy kupują to, co wszyscy… tylko do tych, którzy odważą się zejść z głównej sceny i rozejrzeć za wartością w drugim rzędzie.
Załóż konto na Freedom24 i odbierz choćby 20 darmowych akcji o wartości choćby kilkaset dolarów każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

12 godzin temu





