ETCS w teorii – kto odpowie za urzędniczą opieszałość?

liderzyinnowacyjnosci.com 1 miesiąc temu

Minęły dwa lata, od pierwotnej planów wdrażania w Polsce Europejskiego Systemu Sterowania Ruchem Kolejowym (ETCS), który już dawno funkcjonuje na wielu sieciach kolejowych w Europie. Tymczasem zamiast rewolucji mamy stagnację: z zaplanowanych tysięcy kilometrów objętych nowoczesnym systemem zabezpieczeń, wdrożono go ledwie na około 1000 km linii. Z tego zaledwie 750 km jest rzeczywiście nadzorowanych przez system. Przypomina to raczej pilot program niż realną transformację.

Ta zwłoka to nie tylko problem organizacyjny – to realne zagrożenie życia i zdrowia pasażerów. Tylko w 2024 roku doszło do niemal 200 tzw. zdarzeń SPAD, czyli przypadków, w których pociąg minął sygnał „Stój”. I choć można byłoby sądzić, iż chodzi tu o drobne incydenty, każdy taki przypadek to potencjalna katastrofa. Z roku na rok liczba tych zdarzeń rośnie. A najgorsze jest to, iż niemal wszystkie wynikają z ludzkiego błędu – błędu, który nowoczesny system ETCS miał właśnie eliminować.

Dlaczego zatem wdrażanie ETCS trwa w Polsce tak dramatycznie długo? Dlaczego mimo apeli ekspertów i jasno zdefiniowanego celu, kolejne terminy są przesuwane, a inwestycja zdaje się dreptać w miejscu? Odpowiedzi próżno szukać w oficjalnych komunikatach – tam dominuje biurokratyczny żargon i ogólniki o „trudnościach operacyjnych”. Tymczasem rzeczywistość jest bezlitosna: Polska kolej funkcjonuje na systemach zabezpieczeń z lat 60., podczas gdy Europa stawia na cyfrową precyzję XXI wieku.

Eksperci, jak dr inż. Sławomir Jasiński z firmy Rail-Mil, biją na alarm. Systemy samoczynnego hamowania pociągu (SHP) są przestarzałe i niewystarczające w obliczu rosnącej liczby połączeń i prędkości pociągów. A przecież rozwiązania istnieją. Wdrożenie ETCS w wersji Limited Supervision mogłoby objąć całą sieć kolejową niższego rzędu – to aż 12 tys. km – w ciągu 10 lat. To nie tylko realne, ale i tańsze oraz szybsze niż pełna implementacja bardziej złożonych wersji systemu. Tyle iż potrzeba decyzji. Odwagi. Konsekwencji. Tego wszystkiego niestety zabrakło.

Polski Narodowy Plan Wdrażania ETCS powstał w 2007 roku. Miał być drogowskazem w stronę nowoczesności. Po 17 latach przez cały czas jednak jesteśmy na etapie „wstępnym”. Czy to nie absurd, iż przez niemal dwie dekady nie udało się wdrożyć choćby połowy planowanych działań? W tym czasie zmieniły się rządy, ministrowie i strategie, ale jedno pozostaje niezmienne: brak odpowiedzialności. Nikt nie ponosi konsekwencji za opóźnienia, za paraliż decyzyjny, za ignorowanie głosów ekspertów.

A przecież mówimy tu o bezpieczeństwie milionów pasażerów. Każdy dzień zwłoki to potencjalna tragedia – i to dosłownie. Wystarczy, iż znów ktoś przeoczy semafor. Że zawiedzie człowiek, bo systemy nie wspomagają go w podejmowaniu decyzji. Że brak interoperacyjności z systemem ETCS nie zatrzyma pociągu w porę. Takie błędy, które dziś wciąż mają miejsce, mogą kosztować życie.

Odwlekanie wdrożenia ETCS można usprawiedliwiać jedynie krótkowzrocznością lub brakiem wyobraźni. A może – i to jest najgroźniejsze – za sprawą niechęci do rozliczeń. Bo wdrożenie nowoczesnych systemów oznaczałoby konieczność przyznania, iż przez lata robiono za mało, by zapewnić bezpieczeństwo. Oznaczałoby też konieczność wskazania winnych – tych, którzy opóźniali, odwlekali, blokowali.

ETCS to nie luksus. To konieczność. I każdy kolejny miesiąc bez pełnej implementacji tego systemu to ciche przyzwolenie na kolejne wypadki, których można by uniknąć. Dlatego dziś potrzebujemy nie tyle kolejnej „strategii”, co decyzji i działań. Potrzebujemy też odpowiedzi: kto odpowiada za to, iż tak istotny projekt nie został zrealizowany na czas? I czy naprawdę musi dojść do kolejnej katastrofy, żeby ktoś wreszcie zrozumiał, iż bezpieczeństwo nie może czekać?

Źródło:newseria

Idź do oryginalnego materiału