Jadą świry jadą, czyli jak przed 50-tymi urodzinami zaczynam pisać doktorat.

oszczednymilioner.pl 3 tygodni temu

Moje życie pełne jest spontanicznych, szybkich i pozornie szalonych decyzji, które wywołały drastyczne i zaskakująco pozytywne skutki. Ślub po czteromiesięcznej znajomości, uprawnienia zawodowe przed 40-tką, działka na krańcu Polski, no wymieniać mógłbym długo. Wszystkie te szaleństwa mają wspólny mianownik – szczęśliwy koniec. Dlaczego z pomysłem doktoratu miałoby być inaczej?

A zaczęło się tak. W internecie wyświetliła mi się informacja o możliwości rozpoczęcia studiów doktoranckich w interesującej mnie dziedzinie. Eksternistycznie (3 lata), przy niewielkiej obecności na miejscu (czyli 350 km od mojego domu). Początkowo potraktowałem ją z przymrużeniem oka, ale po 2-3 miesiącach, kiedy pojawiła się ponownie – w 5 minut podjąłem decyzję: wchodzę w to. Powodów było kilka:

  • możliwość rozwinięcia skrzydeł (tu niczego chyba nie muszę tłumaczyć – rozwój jest istotny w każdym wieku),
  • chęć udowodnienia sobie i innym, iż „stary słoń wykona jeszcze kilka sztuczek” i zrobi to szybciej niż mogłoby się wydawać,
  • zamiar wyróżnienia się (na ponad tysiąc osób zatrudnionych w mojej firmie jest tylko dwóch doktorów:teolog i socjolog, ja byłbym trzeci),
  • związek tematu z pracą zawodową,
  • szansa podniesienia stawek w firmie (w końcu dr przed nazwiskiem wygląda poważnie),
  • zamiar zaangażowania się w szkolenia on-line. Tutaj ponownie – doktorat otwierał wiele drzwi i tworzył nowe opcje,
  • dodatkowy urlop.

Decyzję, iż zgłaszam się na studia doktoranckie, podjąłem przed 50-tką w pół minuty. Potencjalny efekt negatywny? W najgorszym wypadku, nie przyjmą mnie. Czy coś się stanie? Stracę 300 zł opłaty rekrutacyjnej i może ktoś określi mnie wariatem. Potencjalny efekt pozytywny? Opisany wyżej. Chyba warto zaryzykować, prawda?

A jak już mnie przyjęli okazało się, że:

  • opieprzyła mnie żona (znowu coś sobie wymyślasz, nie będzie cię w domu),
  • w tym kierunku zawodowym, ta uczelnia jest na 3-cim miejscu w Polsce `(po Uniwersytecie Warszawskim i Jagiellońskim),
  • zajęcia będą zdalne – 1 niedziela w miesiącu, tylko jeden zjazd w semestrze na miejscu
  • zgodzono się na temat pracy, odpowiadający dokładnie temu, co robię u pracodawcy,
  • całość kosztować mnie będzie niecałe 20k.

I najlepsze na koniec – jeżeli napiszę i obronię pracę w terminie – mam szansę na habilitację, co wymaga jednak wyjazdu zagranicznego (współpracująca uczelnia). No to już byłyby jaja do kwadratu. Ale na razie biorę się do pracy nad pierwszym artykułem.

Idź do oryginalnego materiału