Zaklinacze rzeczywistości spod znaku wiary w państwo, w tym urzędowi optymiści (np. osoby związane karierą z ZUS-em), forsują dwie tezy o ZUS-owskiej emeryturze. Ma być pewna i realnie rosnąca przez waloryzację.
Koronny argument – choćby w czasie II WŚ, Niemcy wypłacali przedwojenne emerytury. No cóż, chcecie o Niemcach, proszę bardzo.
Twórcą systemu emerytalnego opartego na przymusie był Prusak – Bismarck. Na początku wszystko układało się świetnie, co pozwoliło finansować (wraz z reparacjami z Francji) rozwój gospodarczy oraz zbrojenia. Ze świetnym skutkiem, bo najpierw wpłacało wielu, ale albo nie dożywali emerytur, albo byli wystarczająco młodzi, aby jeszcze ich nie pobierać.
No i nadszedł rok 1919. Niemcy skrwawione w I WŚ, upokorzone w Wersalu, dobite rewolucją, odcięte od rynków zbytu i płacące dla odmiany Francuzom, cierpiały z powodu inflacji. Ta osiągnęła gigantyczne rozmiary (10-krotny spadek wartości pieniądza w ciągu 2-3 dni). W apogeum tego dramatu przebywał we Frankfurcie i Berlinie, węgierski student Sándor Grossschmid, znany później pisarz – Sándor Márai. Inflacyjną rzeczywistość opisał w „Wyznaniach patrycjusza”. w uproszczeniu (chociaż książkę polecam) – miesięczna emerytura wysokiego urzędnika wystarczała na 2 kg mąki. To by było na tyle o „pewnym niemieckim systemie”, „pewnej emeryturze zależnej od składek” i „doskonałej waloryzacji”. Nikt nikomu nie zabroni wierzyć w bajki (co choćby bywa przyjemne), ale opierać na nich przyszłości – nie polecam. Z drugiej strony, skoro najgorzej radzili sobie emeryci i rentierzy, kto zyskiwał? Sándor Márai wskazuje – wszyscy grający na giełdzie. Dlatego na inwestycjach, a nie ZUS-ie, oprzeć swoją starość.









