Mój najstarszy syn postanowił przenieść się do Wrocławia, bo tak podpowiedziało mu serce. Ponieważ miał mieszkanie w moim mieście, mówię mu, sprzedamy, kupisz na miejscu.
Jak zwykle to „kupisz” spadło na mnie. Wnioski? No cóż. Niewesołe. 3-pokojowe mieszkanie w bloku PRL, takie od biedy do zamieszkania (standard lat 2000-2008), w miarę blisko centrum, ok. 50 m2 i suma 500 tys. zł może okazać się za mała. Lepsza dzielnica, wykończenie i powierzchnia – tu robi się już strasznie drogo (pow. 800 tys. zł). Młody akurat sobie poradzi, ale jak zwykle, staram się patrzeć szerzej.
Para młodych ludzi, przyjeżdżających do Wrocławia na studia lub już do pracy, staje przed wyborem:
- wynajmować wspólny pokój za 1200 zł + opłaty,
- wynajmować kawalerkę za 2300 zł + opłaty,
- wynajmować 3 pokoje za 3000 zł+opłaty i podnająć komuś 2 za 2000 zł+część opłat,
- kupić 3 pokoje i podnająć komuś 2 za 2000 zł+ część opłat.
Każde rozwiązanie wygląda słabo, albowiem punkty 1-3 albo wiążą się ze sporymi kosztami (1-2), albo ryzykiem (musimy płacić nawet, gdy nie dostajemy pieniędzy). Punkt 4, wymaga zaś, albo posiadania rodziców, którzy wyciągną z zakopanego w ogrodzie słoika kwotę 650 tys. zł (także na notariusza i drobny remont) albo sporą zdolność kredytową, niedostępną raczej dla pary studentów. choćby mając tę zdolność, przyjdzie płacić ratę ok. 3800 zł/m-c przez najbliższe 30 lat.
I kiedy tak myślałem o całej sytuacji, a także o tym, jakby ją przetłumaczyć młodym doszedłem do pewnego wniosku. Mieszkanie na wsi jest jednak znacznie tańsze, zwłaszcza gdy ma się swoją ziemię. Budowa małego domku (takiego 35m2+antresola – de facto także 3 pokoje), jest wykonalna za 200 tys. zł (+działka). Czyli już nie trzeba 650 tys. zł, a 1/3. Przy zakupie mieszkania – 130 tys. zł wpłaty własnej, tutaj pożyczamy 70 tys. zł (600 zł raty) i mamy luz. Do tego (co dla wielu będzie wadą), rodziców pod bokiem. Trzeba zostać z dzieckiem, bo młodzi idą na imprezę – no problem, pomóc przy budowie – też da się zrobić. No i różnica w kasie. – 3600 zł. Nie wiem czy wielkie miasto zrekompensuje ją jak należy. Podam prosty przykład. Moja żona bez problemu znalazłaby pracę w gminnym miasteczku za obecną pensję. Ja też. Ale gdybyśmy oboje pracowali jako wąscy specjaliści, te 3600 zł różnicy oznacza konieczność zarobienia dodatkowo 5400 zł brutto w pensji. Nie wiem czy we Wrocławiu dostałbym taką podwyżkę, robiąc, to co aktualnie wykonuję. Wieś oznacza jeszcze niższe koszty życia. Dodając je do wyliczenia, okazuje się, iż jedna osoba musiałaby pracować na ratę. Bez sensu.