Ekonomiczne podejście do podziału klasowego koncentruje się na kwestii dochodu. Ponieważ dane statystyczne stały się coraz bardziej szczegółowe i dostępne, naukowcy sformułowali nową definicję: do klasy średniej zaliczamy osoby, których dochód netto kształtuje się na poziomie od 0,75 mediany do dwukrotności mediany dochodu w ich gminie. Jeszcze inny wzór, zaprezentowany w artykule https://businessinsider.com.pl/finanse/oto-prog-wstepu-do-zarobkowej-klasy-sredniej-sprawdz-czy-sie-lapiesz-kwoty/b5pp8gy , polega na uwzględnieniu liczby członków rodziny, podstawiamy wtedy do wzoru:
dochód rodziny netto/ pierwiastek kwadratowy z liczby członków rodziny. I dopiero tę wartość porównujemy. Ma to sens. Na podstawie takiego założenia BI obliczył kryteria klasy średniej w zależności od liczby osób w rodzinie. Co im wyszło?
Otóż w takiej Warszawie, DINKS (bezdzietna para) musi zarobić minimum 8017 zł, żeby znaleźć się w klasie średniej, a do wyższej wejdzie z dochodem ok. 15k. Zupełnie inaczej sytuacja ma się w takim Łukowie – tu para może zarabiać sporo mniej – 5494 zł. W „mojej” gminie (tam mam działkę) wystarczy 5678 zł. W ten sposób możemy podróżować do klasy średniej (lub wyższej) przenosząc się, tam gdzie biedniej. Np. moja rodzina (4 os. na utrzymaniu) byłaby klasie średniej w Nałęczowie (7949 zł) , wyłącznie na mojej jednej pensji, a w Lublinie już nie (próg 8800 zł). Znajdę oczywiście jeszcze biedniejsze tereny – w takim Kozłowie (k.Olsztynka) wystarczyłoby nam 6636 zł. Jaki z tego wniosek?
Ano, moja teoria o sensie przenosin do niewielkiego miasta ma sens. Na potwierdzenie Onet.pl opisał „klasę średnią w małych miejscowościach” (https://www.onet.pl/styl-zycia/onetkobieta/czy-4000-zl-wystarczy-by-nalezec-do-klasy-sredniej-sprawdz-co-mowia-polacy/jk9l6qv,2b83378a) czyli popytał ludzi z niewielkich gmin o ich siłę nabywczą. Bohaterami byli: singiel z Krokowej (wystarczający dochód 3768 zł), para spod Augustowa (gmina Raczki 5674 zł dla DINKS), oraz samotna matka jednego dziecka spod Pieniężna (5672 zł dla dwóch osób). Z perspektywy Wielkiej Piątki (Warszawa, Kraków, Wrocław, Poznań, Trójmiasto), taki dochód wydaje się śmieszny, a w małym mieście osoby otrzymujące kilka więcej (samotna matka nieco ponad 6k), żyją sobie przyzwoicie. Co o tym decyduje:
- Brak kredytów.
- Niewiele miejsc, w których wydaje się kasę.
- Lokalny styl życia nastawiony na gromadzenie oszczędności.
Hołdując tym trzem zasadom: zero kredytów (albo wyłącznie na inwestycje), nieodwiedzanie drogich lokali/sklepów oraz codziennej oszczędności jesteśmy w stanie prowadzić satysfakcjonujące życie, nie szarpiąc się zbytnio.
I znowu warto szerzej opisać każdy punkt z listy.
Brak kredytów. Jak się okazuje, w mniejszych miejscowościach ludzie kupują za gotówkę, dostają od rodziny lub dziedziczą. Takie możliwości dają im: niższe ceny zakupu (dom w Raczkach wyjdzie taniej niż kawalerka w Warszawie), budowy (ekipy mają niższe stawki), oraz metoda DIY (sporo robi się samodzielnie). Odpada grunt (często darowany przez rodzinę, w Wawie – tysiące zł/m2), nie ma dewelopera, który bierze 30% zysku itp. Rozglądam się po mojej wsi – tu domy powstają latami (nie w pół roku), a budowlańcami są inwestor, szwagier i sąsiedzi. Część pracuje za grosze (bez podatku), inni „na odrobek” (dzisiaj ja tobie, jutro ty mi). I ten system sprawdza się doskonale. A przede wszystkim pozwala uniknąć pętli z banku. choćby zarabiający z żoną korposzczur ze stolicy, z pensją łączną 30k nie może sobie pozwolić na dom za 3 mln gotówką, a na pewno nie w wieku 35 lat. Co więcej, z pewnością nie dostanie działki od rodziców, bo ci mieszkają pod Bielskiem Podlaskim. Proste. Bierze więc kredyt i pomniejsza swój budżet wydatkowy o grube tysiące (przy 2,4 mln kredytu, 600k pierwszej wpłaty – rata ok. 17 tys. zł).
Podobnie z samochodem. Młody chłopak spod Siemiatycz nie kupił sobie nowej Audicy za 200k (czyli 3000 zł raty leasingowej) i drugie tyle SUVik dla żony (a 200k starczy ledwo na Q3). Nie, on sprowadził od Niemca albo Holendra 8-letniego Passata za 40k. I zapłacił oszczędnościami. W efekcie „Warsiawiak” ma 35k-17k-2x3k czyli 12k, a nasz bohater „klasy średniej z małego miasta” – 6k.
I co z tego, skoro dochodzi punkt drugi.
Niewiele miejsc, gdzie wydaje się kasę. Na wsi i miasteczkach nie ma: drogich restauracji (albo nie ma ich w ogóle), galerii, salonów SPA, kosmetyczek i fryzjerów ze stawkami 2k za uczesanie. W tych miejscach nasi korpobogacze z wysokim dochodem zostawiają krocie. No bo musi być: modna fryzura, pazur, ciuch i fitness. A w miasteczku? Znam takich milionerów. Ona sama farbuje sobie włosy, pazury maluje jej córka lub przyjaciółka, na zakupy jeździ raz w roku, po sukienkę na Sylwestra. Mąż na co dzień chodzi w dżinsach ze średniej półki, a na wakacje dostaje zestaw nowych koszulek z logo Bossa z … Lidla (sam mam takie i polecam: trójpak za 99,99 zł), GAPa. W swoim busie nie potrzebuje garnituru, proste.
Teraz kontrast. Mam kumpla w mieście (gdzie nam do Warszawy), którego żona puszcza 2/3 pensji (czyli ok. 7-8 tys. zł) na jeden rajd po galeriach. Ten gość pracuje na 3 etaty, wynajmuje mieszkanie po ciotce i… przez cały czas mu nie starcza. Bez TSUE przez cały czas spłacałby kredyt we franku. Na meble wydali 50k. Gdyby koleżanka mojej żony „milionerka z Podlasia” kupiła sobie fotel za 5k, jej własna matka, która urodziła ją jeszcze w „drewniaku”, nakazałaby natychmiastową konsultację lekarską. Dlatego M. znalazła berżerę w Ikei za 1.5k i poczekała aż ceny spadną (w pandemii) do 999 zł. Kiedy zobaczyła ceny szaf systemowych na wymiar, kazała mężowi pozamawiać formatki u stolarza i samemu skręcać po południu. Dzięki temu zamiast 15k wydała 3k. Jedyne znane Wam sklepy, jakie stoją w jej niewielkim miasteczku nazywają się: Biedronka, Pepco, Rossmann. Do najbliższego Monnari trzeba jechać 1.5 godziny. Podobnie do Hebe czy Ryłka. O Bossie, Tommym, Hillfingerze, Zarze a tym bardziej Pradzie, La Manii czy La Perli słyszało tam może 5% (optymistycznie). Tym bardzie nikt nie nosi tych marek, chyba iż kupione w ciucholandzie (sam trafiłem tak kiedyś marynarkę Giorgio Armaniego za 30 zł zamiast 12k).
Oszczędny styl życia. Ponieważ żyje tak 95%, nikt nie czuje się gorszy. W tej samej Biedrze zakupy robi nauczyciel, dyrektor szkoły, właściciel tartaku i wójt. Panowie po godzinach piją tę samą Finlandię (1l za 60-70 zł) a nie 12-letniego Dalmora za 430 zł (pomijam 25-latka z tej samej destylarni za 10.000 z, w butelce 0,7l). Tam Johny Walker Red Label uznawany jest za szczyt sybarytyzmu, bo przecież obok na półce stoi Golden Loch i kosztuje jeszcze taniej. Prawie wszyscy ubierają się dyskoncie, poza wyjątkowymi okazjami (ślub, chrzciny itp.). Do pracy garnitur zakłada wójt i sekretarz (o ile akurat nie są kobietami), dyrektor szkoły codziennie chodzi w dżinsach i swetrze. Tam jeszcze trzyma się zdrowy rozsądek – lepiej mieć 300k oszczędności niż oddzielną garderobę, wypełnioną szpilkami od Louboutin-a. Mój kumpel z Wielkopolski (stolica oszczędności), dziwił się, iż istnieją ludzie, kupujący auta na kredyt. Tam – stać Cię na nowe Audi – wyciągasz z konta, nie stać – kupujesz 10-letniego Passata. Dość proste.
I tak trzeba żyć, należąc do klasy średniej w małym mieście.






![[Przypominajka] Kończą się październikowe promocje – można zyskać ponad 7000 zł premii! Sprawdź…](https://zarabiajnabankach.pl/wp-content/uploads/2025/09/Santander-Konto-Santander-z-premia-800-zl.jpg)


