Niebezpieczne związki polityki i biznesu [Okiem Liberała]

1 miesiąc temu

Niebezpieczne związki polityki i biznesu [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Teoretycznie te dwa światy powinien dzielić chiński mur, w praktyce jednak przenikają się, bo obie strony są tym zainteresowane.

Charles Erwin Wilson przez ponad 10 lat był prezesem i dyrektorem generalnym General Motors, największej amerykańskiej korporacji w połowie ubiegłego wieku. W 1953 roku zgodził się zostać sekretarzem obrony w administracji prezydenta Dwighta D. Eisenhowera. Jego nominacja budziła kontrowersje, bo miał silne związki z biznesem i posiadał duży pakiet akcji GM. Podczas przesłuchania w komisji senackiej zapytano go, czy jako sekretarz obrony mógłby podjąć decyzję, która byłaby niekorzystna dla interesów jego dawnej korporacji. Wilson odpowiedział twierdząco, dodając jednak: „Przez lata uważałem, iż to, co jest dobre dla naszego kraju, jest dobre dla General Motors i odwrotnie. Różnica nie istniała. Nasza firma jest zbyt duża. Idzie w parze z dobrobytem kraju”

To zdanie zostało później uproszczone i często jest błędnie cytowane jako: „To, co dobre dla General Motors, jest dobre dla Ameryki”. Co prawda, interes firmy, zwłaszcza wielkiej, dającej tysiące miejsc pracy i miliardy złotych lub dolarów podatków, powinien być brany pod uwagę przez rządzących, ale bynajmniej nie jest tożsamy z interesem całej gospodarki, czy szerzej – kraju.

Niech nas państwo chroni przed konkurencją

Naukę ekonomii studenci zaczynają od analizy doskonałego rynku, na którym konkurujące ze sobą podmioty wyznaczają cenę poprzez zmiany podaży i popytu i mają pełną informację. Taki rynek jest tylko teoretycznym modelem.

Naukę zarządzania zaczyna się od modelu przeciwnego – od firmy, która ma stuprocentowy monopol na rynku. To też tylko teoria, gdyż monopol, o ile nie jest chroniony przez silne państwo, wcześniej czy później napotyka na konkurencję firm, które wprowadzają doskonalszą technologię i wypierają dawnego monopolistę z rynku. To, iż firmy chcą mieć jak największy udział w rynku, a najlepiej pozycję monopolisty, jest rzeczą normalną i nie można robić im z tego powodu zarzutów. o ile rynek dobrze działa, pojawia się konkurencja, która przejmuje jakąś część rynku, co służy konsumentom i całej gospodarce. Niedopuszczalna powinna być sytuacja, gdy państwo z jakichś powodów do tej konkurencji nie dopuszcza.

W 1845 roku francuski ekonomista Frédéric Bastiat napisał satyryczną „Petycję producentów świec” w celu ukazania absurdów polityki ochrony firm przez państwo. W petycji tej producenci świec oraz inni przedstawiciele przemysłu oświetleniowego domagali się zabezpieczenia swoich interesów przed nieuczciwą konkurencją „zagranicznego rywala”, jakim jest Słońce, które „zalewa nasz krajowy rynek oświetleniem po niesłychanie niskiej cenie”. Dla przedsiębiorców szukających ochrony państwa konkurencja zawsze jest nieuczciwa.

Ratujcie nas od bankructwa

Na liście Fortune 500 zawierającej największe pod względem wartości firmy amerykańskie General Motors jeszcze w 2005 roku zajmował miejsce piąte. Dziś jest 20 pozycji niżej. Ta korporacja musi konkurować nie tylko z amerykańskim Fordem czy producentem samochodów elektrycznych – Teslą, ale także z niemieckimi, japońskimi, koreańskimi, czy francuskimi korporacjami samochodowymi.

Polityczne wpływy GM były wystarczające, by wyciągnąć od państwa w 2008 roku 49,5 mld dol. z funduszu TARP, który został pośpiesznie utworzony, by ratować banki i inne firmy sektora finansowego w czasie globalnego kryzysu. General Motors został włączony do programu TARP dzięki skutecznemu lobbingowi.

„Bez pomocy dla GM kraj straciłby ponad milion miejsc pracy, a gospodarka mogłaby ześlizgnąć się z recesji w depresję” – tłumaczył na telekonferencji sekretarz skarbu w administracji Baracka Obamy Jacob Lew. Po kilku latach rząd sprzedał akcje GM, które objął w 2008 roku, za 39 mld dol. Podatnicy stracili 10 mld.

Nie był to pierwszy tego rodzaju przypadek w Stanach Zjednoczonych. W 1979 roku zarząd Chryslera zwrócił się do Kongresu z prośbą o gwarancję pożyczki, która była jedynym ratunkiem przed bankructwem. Gwarancję taką otrzymał. W sytuacji gdy bankructwem zagrożona jest naprawdę duża firma, każdy rząd znajduje się pod presją i musi podjąć trudną decyzję – udzielić wsparcia, by ratować produkcję i miejsca pracy, czy wspierać „twórczą destrukcję”, po której aktywa zbankrutowanego przedsiębiorstwa przejmą inne, być może umiejące je wykorzystać efektywniej. Ale krótkotrwały efekt w postaci pojawienia się bezrobocia jest przykry i dla społeczeństwa, i dla polityków, którzy nieustannie muszą ubiegać się o poparcie wyborców.

Pomoc publiczna udzielana jest przedsiębiorstwom nie tylko w przypadku groźby bankructwa, ale też po to, by ułatwić im rozwój. Unia Europejska słusznie stara się tę pomoc ograniczać, a przynajmniej kontrolować. W Polsce ubiegają się o nią przede wszystkim przedsiębiorstwa państwowe.

W Stanach Zjednoczonych, które są uważane za państwo przestrzegające zasad gospodarki rynkowej, pomoc publiczna ma długą tradycję i jej rozmiary, zwłaszcza za rządów Bidena, były zaskakująco duże. Według Cato Institute rząd wydaje na bezpośrednią i pośrednią pomoc dla przedsiębiorstw 181 mld dol. rocznie.

Na krótką metę dotacje pomagają firmom, które je otrzymują, ale z czasem osłabiają przewagę konkurencyjną, której przedsiębiorstwa potrzebują do sukcesu rynkowego. Firmy, które uzależniają się od dotacji, przestają dbać o koszty i pozyskiwanie nowych klientów. Koncentrują się na lobbingu, a nie na innowacjach rynkowych. Dotacje, za którymi stoją decyzje polityków i działania lobbystów, oznaczają też pogorszenie sytuacji przedsiębiorstw, a choćby całych branż, które dotacji nie otrzymują.

Obrotowe drzwi między dwoma światami

Przejście Charlesa Erwina Wilsona z prywatnej korporacji do rządu to przypadek zjawiska, które politolodzy nazywają „drzwiami obrotowymi”. Ruch zwykle jest w dwie strony – korporacyjni menadżerowie zostają na jakiś czas wysokimi urzędnikami państwowymi, a urzędnicy, po zakończeniu kariery politycznej przenoszą się do biznesu. Obecna prezes Europejskiego Banku Centralnego Christine Lagarde rozpoczęła pracę zawodową jako doradczyni amerykańskiego kongresmena Williama Cohena, który później został sekretarzem obrony w administracji Billa Clintona. Po kilku latach dołączyła do kancelarii prawnej Baker & McKenzie, dochodząc do stanowiska prezesa filii tej korporacji w Paryżu. W 2005 objęła stanowisko ministra ds. handlu zagranicznego we francuskim rządzie Dominique’a de Villepina. Później była jeszcze ministrem rolnictwa, finansów i szefową Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Emmanuel Macron zaczynał swoją karierę od polityki jako członek Partii Socjalistycznej, by po kilku latach przejść do banku Rothschild & Cie Banque, po czym wrócić do polityki i wreszcie zostać prezydentem Francji.

Długą historię zatrudniania osób, które później pełniły wysokie funkcje polityczne lub odwrotnie – polityków, którzy dołączali do tej firmy, ma bank inwestycyjny Goldman Sachs. Wysokie funkcje pełnili w nim między innymi były sekretarz skarbu USA Hank Paulson, późniejszy prezes Europejskiego Banku Centralnego i premier Włoch Mario Draghi, były premier Włoch Mario Monti i Mark Carney, były prezes Banku Anglii, Banku Kanady, a obecny premier tego kraju.

Zaletą „drzwi obrotowych” jest łączenie doświadczeń z dwóch różnych światów – administracji publicznej i biznesu. Były korporacyjny menadżer, zostając ministrem, powinien przekazać posiadane akcje w zarządzanie przez fundusz powierniczy. Często tak się jednak nie dzieje, co może prowadzić do rozmaitych nadużyć. Wysoki urzędnik państwowy ma dostęp do informacji niejawnych, a także może podejmować decyzje wpływające na notowania posiadanych akcji.

Wyjątkowa pod tym względem jest obecna sytuacja w Stanach Zjednoczonych, gdzie wpływowym doradcą prezydenta jest wielki przedsiębiorca Elon Musk, który nie tylko aktywnie zarządza swoimi firmami, jednocześnie wpływając na prezydenta i jego otoczenie, ale korzysta z rządowych zamówień i dotacji.

To niejedyny przypadek. Sekretarz skarbu Scott Bessent z różnym szczęściem prowadził fundusze hedgingowe Key Square Group, sekretarz handlu Howard Lutnick był prezesem i dyrektorem generalnym kilku dużych firm, w tym zajmującej się obrotem obligacji skarbowych Cantor Fitzgerald. Nigdzie nie znalazłem informacji, czy pozbyli się akcji zarządzanych przez siebie firm.

Na szczególną uwagę zasługuje sekretarz energii Chris Wright, który przed nominacją na ministra był dyrektorem generalnym Liberty Energy, drugiej co do wielkości firmy zajmującej się wydobywaniem ropy i gazu łupkowego. Zasiadał też w kilku radach nadzorczych firm energetycznych. Z pewnością jest osobą kompetentną. Można jednak podejrzewać, iż uważa, iż to, co dobre dla Liberty Energy, dobre jest dla Ameryki.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału