O wykluczeniu komunikacyjnym. Dlaczego nie tylko na wsi warto mieć samochód.

oszczednymilioner.pl 2 dni temu

Kiedy patrzę na „moją” wieś z bliskim (od 1.5 do 2.5 km) dworcem PKP, z którego co godzinę odjeżdża pociąg do miasta wojewódzkiego, problem wydaje się nie istnieć. Zwłaszcza dla kogoś, kto zrobił prawo jazdy i kupił auto. 2.5 km pokonuję w:

  • 30 minut idąc piechotą,
  • 7 minut rowerem lub elektryczną hulajnogą,
  • 5 minut autem.

A z dworca już prosto:

  • w 10 minut do miasta gminnego elektrycznym busem,
  • w 10 minut do powiatowego pociągiem,
  • 20-30 minut do stolicy województwa koleją.

Super to wygląda w lecie. Bo wyobraźcie sobie hulajnogę elektryczną w listopadzie lub lutym. Już na dworzec dojeżdżałbym brudny. Stąd potrzeba własnego samochodu. A znam znacznie gorsze miejsca. Wystarczy sąsiednia miejscowość – na granicy gmin. Autobus 3 razy dziennie, tylko na dystansie 5 km (bez przesiadki). Do dworca PKP 5 km i żadnego transportu publicznego. Co robić? Kupuje się auto.

Generalnie w Polsce mamy zasadę – lepszy transport zorganizowany (bus, pociąg) działa w miejscowościach turystycznych. Ale przez cały czas jest sporo wolniejszy niż własny samochód, bo trzeba jeszcze dotrzeć na przystanek. W takim „moim miejscu w górach” – powiat 40 km – jadą busy co godzinę, województwo (bardzo duże miasto) co 2 h. Super. Tylko miasteczko gminne tak rozciągnięto, iż mieszkający na skraju, żeby dotrzeć na najbliższy przystanek, muszą przebyć 4 km, z tego 1 km po błotnistej górskiej ścieżce. Zamieszkali bliżej centrum – już nie. Osiedle bloków, 20 lat temu zlikwidowali busa, który tam się zatrzymywał, teraz po powrocie 500 m ostro pod górę (chociaż po chodniku).

Ale wystarczy mieszkać w okolicach Warszawy, albo w jej granicach. Białołęka-Mordor – 1,5 h komunikacją miejską i na nogach w godzinach szczytu. Piaseczno – podobnie. W zasadzie tylko bliskość metra, kolejki miejskiej lub tramwaju nas ratuje.

Teraz czas na opowieść o skutkach takiego stanu rzeczy.

Pierwszy – trudność podjęcia nauki przez „wykluczonych”. Dojechać na zajęcia bez samochodu – dłużej o 20-40 minut, jeżeli mieszkamy w promieniu 30 km od miasta akademickiego.

Drugi – drastyczne wydłużenie czasu przeznaczonego na pracę – z 9 h (8h w i 1 h na dojazdy mieszczucha) do 10 h, a w przypadku pracowników fizycznych choćby 11-12h (dochodzi jeszcze czas na mycie, przebranie się, no i rozkład jazdy bywa gorszy dla trzeciej zmiany).

Trzeci – zagęszczenie ruchu samochodowego. Skoro większość dojeżdża swoim, powstają korki. No i stąd podane czasy. W mieście prędkość średnia 20 km/h uchodzi za normę, w korku 5-10 km/h.

Czwarty – parkingi. Żeby pojawić się w pracy (1,7 km od mojego domu w mieście) rano mam 3 opcje:

  • wyjść pół godziny przed pracą i dojść na piechotę,
  • tak samo, ale znaleźć miejsce parkingowe i spokojnie sobie czekać przez 20 minut na początek roboty,
  • 5 minut do przystanku, 10 minut autobusem i 5 minut do biura. jeżeli dodam godziny odjazdu – zyskam 5 minut. Bez sensu. Dlatego chodzę. Natomiast mając 3 razy większy dystans byłbym skazany na auto lub autobus.

A gdybym jeszcze rozwoził dzieci do szkoły? Autobusem bankowo dodajmy 40 minut. I robi się te 1h 40 minut dziennie, od wyjścia z domu do powrotu z pracy 9h 40 minut. W naszym świecie auto upraszcza życie choćby w mieście.

Idź do oryginalnego materiału