Polskie światełko w niemieckim tunelu

3 godzin temu

Od trzydziestu lat największym kołem zamachowym niemieckiej gospodarki jest eksport. To na nim opiera się rozwój i dobrobyt RFN. Ale koło to obraca się coraz wolniej. Acz byłoby jeszcze gorzej gdyby nie Polska. Co dla nas staje się wielką szansą i jednocześnie wyzwaniem.

„Niemiecki sektor eksportowy utknął w martwym punkcie” – twierdzi szef działu badań monachijskiego IFO Institut Klaus Wohlrabe, cytowany 7 listopada przez portal informacyjny tagesschau.de. „Prawdziwego ożywienia nie widać” – dodaje. Jego słowa potwierdzają dane podsumowujące powoli rok 2025.

Niepokojąco przedstawiają się relacje ekonomiczne z Chinami, które Berlin od dekady uznawał za najbardziej przyszłościowe. Tymczasem to nie niemieckie produkty podbijają Państwo Środka, ale chińskie towary zalewają Niemcy. Federalna Agencja Handlu Zagranicznego ostrzega, iż w 2025 r. RFN odnotuje rekordowy deficyt w wymianie handlowej z Państwem Środka. Wyeksportuje ono do Niemiec towary warte 168 mld euro. W drugą stronę popłyną produkty warte 80,4 mld. To oznacza, iż niemiecki eksport do Chin spadnie rok do roku aż o 10 proc. A prawie 90 mld euro deficytu robi wrażenie.

Dla państwa zamieszkałego przez 80 mln mieszkańców, będącego trzecim eksporterem świata po Chinach i USA, to fatalna wiadomość. Niewielka w skali globu RFN albo sprzedaje za granicę to, co wytwarza albo krajowa gospodarka zaczyna się dusić. Notabene podobnie działa chińska.

Do tej pory deficyt w handlu z Państwem Środka nie był taką znów złą wiadomością, ponieważ rekompensowała go wymiana z USA. Tu olbrzymią nadwyżkę Niemcy odnotowują od ponad 30 lat. W 2024 r. ich eksport do Stanów Zjednoczonych wart był 161 mld euro, zaś nadwyżka wyniosła ponad 70 mld.

Ale wybory wygrał Donald Trump i sięgnął po cła. Trudno się dziwić, iż tak bardzo się go nie lubią w Berlinie, skoro przez pięć kolejnych miesięcy niemiecki eksport do USA spadał. Dopiero we wrześniu odnotował odbicie w górę. Jednak i tak licząc rok do roku jest on w tej chwili niższy aż o 14 proc.

Zatem chińska ekspansja i amerykański protekcjonizm sprawiły, iż w niecały rok RFN straciło po około jednej dziesiątej udziałów w kluczowych rynkach. Zabolałoby bardzo mocno, ale mogło mocniej gdyby nie… Polska.

Kraj nad Wisłą, cieszący się wciąż znaczącym wzrostem gospodarczym, okazał się nadspodziewanie hojnym konsumentem. Odnotowała to z zadowoleniem Komisja Wschodnia Niemieckiej Gospodarki (Ost-Ausschuss der Deutschen Wirtschaft). Wedle jej raportu w 2025 r. eksport z RFN do Polski wzrósł już o ok. 6 proc. i ma się znakomicie. Zatem skoro w zeszłym roku wynosił 93,8 mld euro, w 2025 r. przekroczy kwotę 100 mld.

To oznacza, iż będzie wyższy niż do Chin i kilka niższy niż do USA. Zauważmy, iż Polska posiada 37 mln wcale nie najbogatszych mieszkańców. Zasoby finansowe, jakimi oni dysponują, podobnie jak tutejsze przedsiębiorstwa, są wielokroć niższe niż te w rękach Chińczyków, czy Amerykanów. Mimo to dla niemieckiej gospodarki, która znalazła się między chińskim młotem a amerykańskim kowadłem, polska konsumpcja zaczyna mieć najważniejsze znaczenie. Zresztą nie tylko polska konsumpcja, ale – szerzej patrząc – konsumpcja całej Europy środkowo-wschodniej. Eksport z RFN równie gwałtownie jak do Polski rośnie do Czech a na Ukrainę choćby dwa razy szybciej (aż o 14,3 proc.). kilka gorzej jest w przypadku pozostałych państw regionu, co interesujące poza Węgrami (spadek o ponad 6 proc.).

Zatem Europa Środkowa, z racji zmian w geopolityce i światowej ekonomii staje się dla RFN nie tylko istotnym zapleczem produkcyjnym, ale też kluczowym rynkiem zbytu. Zdolnym wchłonąć więcej niemieckich produktów, niż USA i Chiny razem wzięte. Zważywszy, iż Francja, Włochy i Holandia importują niemieckie towary o wartości ok. 300 mld euro, Europa Środkowa i jej przyległości, ze swoim 280 mld euro importu, staje się dla Berlina co najmniej równorzędnym punktem odniesienia na mapie ekonomicznej.

Sytuacja, która się wyklarowała nieco przypomina moment, gdy politycy w II Rzeszy uświadomili sobie, iż istnieje Mitteleuropa i dostrzegli jej rzeczywiste znaczenie. Stało się tak dopiero czterdzieści lat po zjednoczeniu Niemiec. Tamte elity pod przywództwem Ottona von Bismarcka sprawiły, iż ich kraj stał się arbitrem w Europie. Następnie cesarz Wilhelm II zawiesił poprzeczkę jeszcze wyżej i zapragnął uczynić z II Rzeszy imperium równie wspaniałe co brytyjskie. Przyniosło to zderzenie ze ścianą, bo pozostałe mocarstwa o światowych ambicjach sprzymierzyły się przeciwko Niemcom i te znalazły się w okrążeniu.

Kilka lat przed wybuchem I wojny światowej rządzący w Berlinie docenili, iż niemieckie przedsiębiorstwa oraz banki zdominowały gospodarkę Austro-Węgier, Rumunii, Bułgarii, Turcji. Przewaga kapitałowa i technologiczna Niemiec sprawiła, iż teoretycznie suwerenne kraje mocno splotły się ekonomicznie z II Rzeszą. Po czym stawały od niej coraz bardziej zależne politycznie. Wówczas geograf Joseph Partsch ukuł termin „Mitteleuropa”, zaś Friedrich Naumann napisał dzieło pod tym samym tytułem. Jak zauważał w nim: „W centrum Europy znajduje się odrębna kraina geograficzna, odróżniająca się swoją specyfiką fizyczną i kulturową od otoczenia. Na jej terytorium dominuje naród niemiecki, predestynowany do roli przewodniej. Integracja tego obszaru jest koniecznością dziejową”. Jego „Mitteleuropa” wyszła drukiem niedługo po wybuchu I wojny światowej. Lekceważony dotąd obszar, okazał się nagle kluczowym ekonomicznie dla Berlina. Wówczas jego całkowite podporzadkowanie polityczne II Rzeszy nastąpiło w kilkanaście miesięcy. Ale zintegrowana Mitteleuropa nie przetrwała, bo Niemcy przegrały wojnę.

Przez ostatnie trzy dekady niemieccy kanclerze na początku urzędowania lubili ogłosić, jak wiele znaczą dla nich relację z Polską. Zaraz potem lądowały one na odległym planie. W Berlinie przypominano sobie o nich przy okazji jakiś, okrągłych rocznic, przydatnych do przypomnienia, iż Niemcy wstydzą się nazistowskich zbrodni. Dla kolejnych kanclerzy ważne były kontakty z: Waszyngtonem, Pekinem, Paryżem i oczywiście Moskwą. Te z Warszawą pozostawały kwestią trzeciorzędną. Acz w Kraju nad Wisłą, zwłaszcza za rządów PiS-u narastało przekonanie, iż Berlin nieustannie stara się zdominować III RP i narzucić jej, podporządkowany sobie władze.

Faktycznie niemieckie fundacje prowadziły swoją „miękką” politykę pozyskiwania elit, a kanclerz Angela Merkel i następnie Olaf Scholz trzymali na dystans polską Zjednoczoną Prawicę. Acz nie oznaczało to, zwracania na nią szczególnej uwagi. Grillowaniem Warszawy za kwestie związane z praworządnością, zajmowała się Komisja Europejska. Uwaga kanclerzy koncentrowała się na kluczowych dla przyszłości niemieckiej gospodarki relacjach z Rosją i USA. To, co nadciąga z Chin nieco przegapiono. Dopiero teraz Polska zaczyna mieć realne znaczenie, ponieważ RFN nie ma innego pomysłu na zagwarantowanie sobie przyszłości i dobrobytu, niż eksportować jeszcze więcej. Z jednej strony daje to Polsce atuty, jakich nigdy wcześniej nie posiadała. Z drugiej w niespokojnych czasach najważniejsze rynki zbytu należy politycznie zabezpieczyć, Tak aby nie pojawiła się groźba, iż zostanie się od nich odciętym lub z nich wypchniętym przez kogoś innego, lub też samych gospodarzy.

Idź do oryginalnego materiału