Ursus C-330 to ostatni polski ciągnik. Reszta to podróby

7 godzin temu

Lubimy pławić się w historii naszej ciągnikowej potęgi. Z lubością wspominamy piękne gierkowskie czasy dominacji Ursusów na polach. Jakie to wspaniałe, rodzime konstrukcje mieliśmy. Ale prawda jest taka, iż ostatni polski ciągnik – Ursus C-330 powstał 58 lat temu. Cała reszta to podróby.

Jesteście zszokowani tym wyrażeniem? No dobrze, to niech będzie, iż nie “podróby” – bo te kojarzą się z niską jakością (ale czy tak nie było?), a użyję innego słowa – licencje. Ale żeby nie było, i to wyrażenie jest mniej lub bardziej mocno naciągane. Oj czasem bardzo mocno.

Zanim jednak wytłumaczę, co mam na myśli – i jak mniemam – bulwersując Was do szpiku kości, to może kilka słów o ostatnim klejnocie polskiej ciągnikowej myśli technicznej. Ciągniku idealnym do dziś.

Krótka historia powstania ciągnika Ursus C-330

Ciągnik Ursus C-330 to jeden z najważniejszych modeli w historii polskiej mechanizacji rolnictwa. Jego korzenie sięgają końca lat 50., kiedy to w Zakładach Mechanicznych Ursus rozpoczęto prace nad serią lekkich ciągników dla małych i średnich gospodarstw.

Pierwszym z tej serii był Ursus C-325, produkowany od 1959 roku. Był to pierwszy powojenny ciągnik całkowicie polskiej konstrukcji, wyposażony w dwucylindrowy silnik wysokoprężny o mocy 25 KM. Choć dobrze przyjęty przez rolników, gwałtownie ujawniły się jego ograniczenia – m.in. słaba hydraulika, niewystarczająca moc oraz – jak to wówczas bywało – pewne niedopracowania techniczne.

W odpowiedzi na te niedostatki, inżynierowie z Ursusa opracowali model C-328, który trafił na rynek w 1963 roku. Była to wersja przejściowa, która poprawiała niektóre rozwiązania z C-325: silnik wzmocniono do 28 KM, zastosowano lepszy układ hydrauliczny oraz wprowadzono drobne zmiany konstrukcyjne, jednak ciągnik przez cały czas opierał się na bazie C-325.

Ursus C-325 to pierwszy prawdziwie polski powojenny ciągnik rolniczy. Jeszcze nie pozbawiony wad, ale został dobrze przyjęty, fot. Adam Ładowski

Niech stanie się “trzydziestka”

Prawdziwym przełomem okazał się dopiero Ursus C-330, którego produkcję rozpoczęto w 1967 roku. Choć wizualnie przypominał poprzedników, była to zupełnie nowa konstrukcja zaprojektowana od podstaw. Ciągnik otrzymał nowoczesny silnik S-312C o mocy 30 KM, nowy układ przeniesienia napędu, skuteczniejszy układ hydrauliczny oraz poprawioną ergonomię stanowiska pracy.

C-330 gwałtownie zdobył ogromną popularność wśród rolników dzięki swojej prostocie, niezawodności i niskim kosztom eksploatacji. Produkowany aż do 1993 roku (26 lat), doczekał się także wersji rozwojowej – Ursus C-330M. Dziś ten model to prawdziwa legenda polskiej wsi, a wiele egzemplarzy przez cały czas pracuje w gospodarstwach mimo upływu dekad.

Ursus C-328 – był poprawioną wersją C-325, ale jeszcze nie doskonała, fot. Adam Ładowski

No dobrze, a reszta modeli Ursusa? Czy była polska, jak się dziś chwalimy?

To zacznijmy od początku – Ursus LB/C-45

Ursus C-45, to niby pierwszy polski powojenny ciągnik, ale tak naprawdę to gruba propaganda. To nielicencyjny – a jakże inaczej – niemiecki Lanz Bulldog, który został nam oficjalnie przekazany do produkcji przez towarzyszy z Moskwy. Według ich opinii, zakłady w Ursusie i młode polskie państwo, nie zasługiwały na nic innego niż ochłap w postaci mocno przestarzałego już w 1945 roku niemieckiego ciągnika.

A dlaczego nielicencyjny? – spytacie. Otóż dlatego, iż po II wojnie światowej zgodnie z umowami Aliantów, wszystkie niemieckie licencje i patenty zostały za karę niemieckiemu państwu anulowane. Mówiąc wprost – każdy mógł sobie do woli i bezkarnie kopiować wszystkie niemieckie wynalazki powstałe do maja ‘45 roku.

Ursus C-45, czyli polska kopia niemieckiego Lanz Bulldoga, fot. Adam Ładowski

W naszej powojennej rzeczywistości te bardziej zaawansowane technicznie niemieckie licencje pojechały do Moskwy, a nam pozwolono łaskawie skopiować starego Lanz Bulldoga. To wszystko działo się w czasie, gdy Czesi z Brna – robiący tam do tej pory karabiny, armaty i takie tam inne wojskowe projekty – wyskoczyli z ultranowoczesnym Zetorem 25, który dosłownie zlał każdą ówczesna ciągnikową konkurencję. No, a skoro już o Zetorze…

Zetor Z-4011, czyli kolejny nielicencyjny ciągnik

Przez 15 powojennych lat, do roku 1960, w Ursusie udało się z bidą opracować model C-325 i jakimś cudem wywalić produkcję przestarzałego klamota jakim był C-45 do Gorzowa. Poza tym raczej było krucho z czymkolwiek, czym można by się było pochwalić.

Ten stan rzeczy poważnie zaniepokoił miłościwie wtedy panującą władzę ludową, która na najwyższych szczeblach – znów via Moskwa, dogadała się z Czechami (dokładnie z ówczesną Czechosłowacją). Władza – poniekąd słusznie – pomyślała tak:

Skoro Czesi przez 15 lat stworzyli genialne konstrukcje ciągnikowe, to sobie jedną weźmiemy, bo nam czegoś takiego trzeba w Polsce. No i tak został nam oficjalnie przekazany nowoczesny ciągnik rolniczy Zetor 4011.

Ursus C-4011, czyli polski “licencyjny” Zetor 4011, który stał się protoplastą całej serii własnych klonów, fot. Adam Ładowski

Przekazany – podkreślam – bo trudno tu mówić o jakiejkolwiek oficjalnej licencji między Zetorem a Ursusem. Towarzysze się dogadali i tyle było. Przy okazji jednak postanowiono stworzyć wspólne polsko-czechosłowackie biuro konstrukcyjne, które miało się zajmować w przyszłości projektowaniem ciężkich ciągników. O tym jednak za chwilę.

Ursus C-4011, czyli “nasz” Zetor 4011

Tak właśnie dostaliśmy nowoczesny, aczkolwiek jakby nie patrzeć czeski, ciągnik rolniczy do samodzielnego montażu. No, a iż nie mógł się nazywać Zetor, to nadano mu dumną, swojsko brzmiącą nazwę Ursus C-4011. Ładnie prawda?

Trzeba jednak przyznać, iż model Zetor/Ursus -4011 był udanym projektem. Dla Czechów z Brna stanowił jednak preludium do dalszego rozwoju, ale dla nas… no cóż, tu dopiero zaczęło się ursusowe szaleństwo na pełnej kicie, które trwało przez następne dekady.

Tam, gdzie Zetor się rozwijał na pełnej prędkości prezentując światu w latach 60., 70. i 80. kolejne bardzo udane ciągniki, Ursus tłukł jak oszalały kolejne klony 4011 – ciągnika, który przypomnę, powstał jeszcze w latach 50.

I tak mogliśmy się “pochwalić” kolejnymi modelami: C-355, C-355M i w końcu C-360, która to poczciwa “sześćdziesiątka” nie schodziła z linii produkcyjnej do 1994 roku. Brawo, kolejne ćwierćwiecze tej samej konstrukcji w Ursusie.

Żeby nie było, ja nie ujmuje tej linii modelowej 4011/355/360 zasług, bo jak prawdopodobnie część z was pamięta, to w latach 70. i 80. mieliśmy turbo kryzys gospodarczy, ale ileż można było to klepać i to z medialnym zachwytem odtrąbionym w każdym dzienniku telewizyjnym? Przecież już w latach 80. model C-360 to było ciągnikowe średniowiecze?

Seria U, czyli U-skok w bok

I tu zaraz powiecie: a co z legendarną serią ciągników U, która miała zrewolucjonizować Ursusa? (a przynajmniej do dziś tak myślimy). Tu sprawa wcale nie jest taka oczywista, jak nam się dziś wydaje.

Owszem, na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku biuro konstrukcyjne Ursusa opracowało samodzielnie całą serię ciągników U-310, U-510, U-610 i U-710. Choć powstały w pełni działające prototypy i to naprawdę nieliche, a choćby bardzo nowoczesne, to nie czarujmy się – wprowadzenie ich do masowej produkcji było wtedy mrzonką. Na całą serię, choćby Ursusowi brakowało kasy, a w sumie były też inne przesłanki.

Prototypowy model ciągnika Ursus U-710, fot. Michał Janulin

No bo tak: po co było inwestować w produkcję ciągnika U-310, jak dopiero co wypuszczona trzydziestka była jeszcze świeżutkim modelem? Po co wdrażać U-510, jak mamy C-355? No i w końcu po co nam ciągnik ciężki U-710, jak właśnie z taśmy w Ursusie zaczęły schodzić bardzo nowoczesne C-385?

Te pytania pozostawiam do przemyślenia, bo czas tu omówić kolejny prawie polski ciągnik – wspomniany wyżej C-385.

Ursus C-385 – polski czy nie polski? Oto jest pytanie

Ujmijmy rzecz wprost: Ursus C-385 był dziełem mariażu polskich i czeskich inżynierów z biura konstrukcyjnego w Brnie. To, kto się więcej do niego przyłożył, pozostanie tajemnicą, jak to, ile do tej konstrukcji polało się czeskiego piwa czy pochłonięto knedli i golonki.

Fakt faktem, iż projekt karoserii był czeski, jak i kabina oraz silnik i skrzynia biegów. My produkowaliśmy tylny dyfer, podnośnik hydrauliczny (u Archimedesa we Wrocławiu) i przednią oś w wersjach bez napędu na przód.

Tak wyglądał C-375 – prototyp seryjnej osiemdziesiątki, fot. Adam Ładowski

Ano tak, później swoje do “naszej” osiemdziesiątki dorzucili jeszcze Rumuni z zakładów UTB z Brasowa dostarczając nam przednią oś napędową. Ot taka właśnie ówczesna polsko-czesko-rumuńska kooperacja do której każdy się dorzucił.

I teraz padnie w komentarzach: a gdzie Massey Ferguson i jego licencja (na zabijanie Ursusa – jak twierdzą niektórzy). Ten temat poruszymy już niedługo, bo i on wymaga szerszego, także historyczno-gospodarczego podejścia.

Czy już teraz rozumiecie i zgodzicie się ze mną, iż Ursus C-330 był ostatnim rdzennie polskim ciągnikiem od A do Z?

Idź do oryginalnego materiału