Czyli siedem letnich grzeszków, których choćby najlepsze wino Ci nie wybaczy – i jak się z nich elegancko wyspowiadać.
Latem wszystko smakuje lepiej: truskawki, lody pistacjowe, pomidory, a już na pewno – wino. Pijemy je częściej, lżej i bardziej spontanicznie. Jednak w tej beztrosce, również kryją się pewne pułapki, bo nie każda butelka przeżyje spotkanie z plażą, grillem i zamrażarką bez szwanku.
Zebraliśmy dla Was siedem najczęstszych letnich winnych wykroczeń, które wszyscy popełniamy – czasem z niewiedzy, czasem z lenistwa, a czasem… no cóż, po drugim kieliszku. Na szczęście każdy z tych grzechów można łatwo odkupić.
Wystawiasz wino na słońce, bo „ładnie wygląda na zdjęciu”.
Wino na stole, stół na tarasie, słońce w zenicie – kadr idealny. Klik, Instagram się cieszy. Problem w tym, iż Twoje rosé nie lubi być gwiazdą sesji zdjęciowej w pełnym słońcu. Po kilku minutach jego świeżość znika, kwasowość siada, a zamiast rześkiego różu masz coś w rodzaju letniej zupy truskawkowo-poziomkowej…
Jak tego uniknąć?
Traktuj butelkę jak ulubione lody: niech siedzi w cieniu albo chłodzi się w wiaderku z lodem, albo użyj w tym celu schładzacza do wina. A jeżeli robisz zdjęcia – rób je szybko. Dla dobra wina oczywiście.
Czerwone z bagażnika, czyli jak zrobić z merlota zupę?
Wciąż pokutuje mit, iż czerwonego się nie chłodzi. No bo przecież „temperatura pokojowa”, prawda? Tylko iż nikt nie doprecyzował, iż chodziło o pokój w XVIII-wiecznym francuskim zamku, a nie o nagrzany samochód w lipcu.
Czerwone wino po dwóch godzinach w bagażniku w 30-stopniowym upale… to już nie jest wino. To opary nostalgii po winie.
Co robić?
Latem choćby czerwone powinno trafić do lodówki – przynajmniej na 20 minut przed podaniem. Włosi, hiszpanie, francuzi schładzają lekkie wina czerwone wręcz do 12–14°C – i nie wyglądają, jakby mieli z tym problem. My też nie powinniśmy. Zawsze lepiej aby wino było ciut za zimne niż zdecydowanie za ciepłe.
Kubek z grilla i Pinot Grigio – duet prawie nie do zniesienia.
Ktoś przyniósł butelkę, ktoś inny plastikowe kubki. Wydawałoby się, iż brak szkła nie przeszkadza – przecież liczy się nastrój! No właśnie… tylko, iż wino też ma swoje potrzeby. Aromatyczne, lekkie białe czy różowe w plastiku tracą całą swoją magię – zapach się nie rozwija, smak staje się nijaki, spłaszczony. Aromaty? Znikają, a cała przyjemność gdzieś ucieka bokiem. I nagle choćby najlepsze sauvignon zaczyna smakować jak lemoniada z kartonu.
Jak temu zaradzić?
Najlepiej byłoby umieścić w koszu piknikowym kilka kieliszków turystycznych „na stałe” np. ze szkła, albo mniej spotykane – metalowe. To byłoby rozwiązanie doskonałe. jeżeli jednak wolicie nieco lżejsze rozwiązania, możecie postawić na kieliszki z grubego plastiku (tak, są takie, które nie są obciachowe i nie reagują z winem i wyglądają niemal jak ich szklane odpowiedniki). Byle nie plastikowy kubek, serio!
Otwarte, zapomniane, nadgryzione zębem czasu.
Otworzyłeś wino we wtorek, wypiłeś dwa kieliszki, odłożyłeś. W czwartek wracasz do niego z myślą „jeszcze dobre”. No cóż… może i nie wybuchnie a Ciebie nie rozboli brzuch, ale jego najlepsze dni już minęły. Tlen zrobił swoje – utlenienie, utrata aromatu, kwaśna nuta. Nie o to chodziło, prawda?
Co robić?
Zainwestuj w korek próżniowy – kosztuje kilka a przedłuża życie wina o kilka dni. Albo przelej resztę do mniejszej butelki, żeby ograniczyć kontakt z powietrzem. I trzymaj w lodówce. choćby czerwone.
Wino do zamrażarki na „chwilę”, czyli klasyczny dramat trzeciego aktu.
To miała być szybka akcja: wrzucasz butelkę do zamrażarki „na 10 minut”, tylko tyle. Ale wtedy dzwoni telefon, ktoś wrzuca śmiesznego mema, robisz sałatkę… i po godzinie masz prosecco w wersji lodowej. Korek wystrzelony, szkło zmrożone, smak – dramatycznie zamazany.
Jak nie zamarznąć?
Ustaw minutnik. To naprawdę najprostsza metoda. Albo jeszcze lepiej – użyj wiaderka z lodem i wodą z odrobiną soli (sól przyspiesza chłodzenie!). Bez ryzyka, bez eksplozji, bez wyrzutów sumienia.
Sangria freestyle, czyli jak zabić dobre wino.
Lato sprzyja koktajlom – sangria, tinto de verano, spritz. Świetnie! Ale są tacy, którzy w przypływie kreatywności zaczynają mieszać dobre, wytrawne wino z colą, lemoniadą, lodami czy sokiem mango z kartonu. A przecież to wino też miało marzenia, które właśnie zabiłeś.
Co robić?
Jeśli masz ochotę na miks – użyj prostego, taniego wina. Takiego, które nie cierpi, gdy trafia do dzbanka z owocami. Te droższe i bardziej złożone zostaw na spokojny wieczór i czysty kieliszek.
Zimniejsze = lepsze? Nie zawsze!
Jasne, nikt nie chce pić ciepłego wina latem. Ale druga skrajność – wino tak zimne, iż zamarzają zmysły – też nie jest dobra. Wina białe i musujące po schłodzeniu do 2°C tracą aromat, smak się „zamyka”, a to, co miało być przyjemne, staje się… nijakie.
Jak trafić w punkt?
Zasada złotego środka:
Musujące – ok. 4–6°C
Białe i różowe – 4–10°C
Lekkie czerwone – 12–16°C
To temperatury, które dają winu szansę pokazać się z najlepszej strony. A Tobie – cieszyć się smakiem, nie tylko chłodem.
Na koniec – słowo na rozgrzeszenie.
My też nie jesteśmy święci. Też kiedyś piliśmy chardonnay z plastikowego kubka przy ognisku. Też trzymaliśmy czerwone w torbie plażowej obok kremu do opalania. Ale człowiek się uczy – zwłaszcza, gdy zrozumie, jak kilka trzeba, żeby wino smakowało lepiej, a nie tylko „działało”.
Niech to lato będzie winne – ale mądrze. I smacznie.
Bo dobrze schłodzone vinho verde w cieniu drzew to nie luksus – to styl życia.