Wszystkie morskie wojny Donalda Trumpa

9 godzin temu

Odwrót od zielonej rewolucji i powrót do paliw kopalnych, wsparcie krajowego przemysłu, polityka celna, protekcjonizm. Te wszystkie określenia media omawiają w kontekście Donalda Trumpa od pół roku nieustannie. Jednak, żeby zobaczyć, co w praktyce oznaczają działania nowej amerykańskiej administracji warto zajrzeć na morza i oceany. To prawdziwe laboratorium działań Trumpa.

Zacznijmy od zakwestionowania projektów wprowadzania zeroemisyjnej żeglugi. Administracja Trumpa jednoznacznie odrzuciła kilka dni temu propozycje Międzynarodowej Organizacji Morskiej (IMO) dotyczące dekarbonizacji sektora żeglugowego. W oświadczeniu Departamentu Stanu USA propozycje te nazwano „ukrytym podatkiem na Amerykanów”, co jasno wskazuje na priorytet ochrony interesów narodowych nad globalnymi celami klimatycznymi. Trump sprzeciwia się opłatom, które miałyby ponosić amerykańskie statki. Cały system przedstawiony przez IMO to dopiero rany regulacji, opartych na emisjach gazów cieplarnianych. Jednak ludzie Trumpa zareagowali błyskawicznie, odrzucili choćby wstępną wersję zapisów, nie wchodząc w szczegóły rozwiązań. Uzasadnienie? Regulacje w tym zakresie zwiększają koszty dla konsumentów i zagrażają konkurencyjności amerykańskiego przemysłu morskiego. Co więcej, administracja zapowiedziała możliwość wprowadzenia środków odwetowych wobec państw popierających te opłaty, co pokazuje gotowość do eskalacji konfliktu na arenie międzynarodowej.

Przenieśmy się teraz do Kopenhagi, na tamtejszą giełdę. Przed tygodniem mieliśmy krach kursu akcji potężnego dewelopera farm wiatrowych, Ørsted. Jako „winnego” często wskazuje się właśnie prezydenta USA. W branży morskiej energetyki wiatrowej Trump prowadzi politykę pełną sprzeczności. Z jednej strony, jego administracja wstrzymała plany rozwoju nowych obszarów pod farmy wiatrowe, co wywołało w efekcie spadek akcji Ørsted.

Trump krytykuje morskie farmy wiatrowe jako zbyt kosztowne i nieefektywne, a jego decyzje sugerują chęć ograniczenia inwestycji w odnawialne źródła energii na rzecz paliw kopalnych. Z drugiej strony, wznowienie budowy projektu Empire Wind na wschodnim wybrzeżu USA pokazuje, iż Trump nie odrzuca całkowicie inwestycji w offshore wind, jeżeli może to przynieść korzyści gospodarcze lub polityczne. Ta dwuznaczność wskazuje na pragmatyzm – Trump wspiera projekty, które mogą być postrzegane jako „amerykańskie sukcesy”, jednocześnie osłabiając międzynarodowe inicjatywy klimatyczne. Z drugiej strony nie sposób przejść nad tymi wydarzeniami do porządku dziennego, nie wskazując kontekstu politycznego. Odblokowana Empire Wind, to projekt norweskiego giganta Equinor. Norwegia postrzegana jest jako stabilny partner USA, istotny w kreowaniu „polityki arktycznej”. Dania z kolei jest w stanie „zimnej wojny” z USA w kontekście zapędów Trumpa do kontroli nad Grenlandią. Stąd amerykańskie kłopoty duńskiego Ørsted bywają postrzegane jako amerykańska „odgrywka” na Duńczykach. Tylko w IV kw. 2024 r. straty duńskiej firmy sięgnęły 1,6 mld euro (12,1 mld DKK). Największe kłopoty dotyczą projektu Sunrise Wind.

W tym przypadku mamy też polski odprysk tych kłopotów. Ørsted jest strategicznym partnerem PGE w projektach morskiej energetyki wiatrowej, w tym przy tworzeniu największej polskiej farmy Baltica2.

Kolejnym frontem morskich wojen Trumpa jest górnictwo głębinowe. Wbrew protestom 37 państw i organizacji, które wzywają do moratorium na eksploatację dna morskiego, administracja Trumpa wspiera tę działalność. Argumentem jest dostęp do krytycznych minerałów, kluczowych dla nowoczesnych technologii i energetyki. Dla Trumpa jest to kwestia strategiczna – USA nie chcą być zależne od zagranicznych dostaw surowców, zwłaszcza z Chin, które dominują w tym sektorze. Poparcie dla górnictwa głębinowego wpisuje się w szerszą politykę protekcjonizmu i wzmacniania amerykańskiej gospodarki kosztem międzynarodowych regulacji ekologicznych. Podczas lipcowej 30. sesji Międzynarodowej Organizacji Dna Morskiego (ISA) w Kingston na Jamajce doszło do kolejnego zderzenia USA z krytykami górnictwa głębinowego. Amerykanie zapowiadają dalszą realizację swoich planów rozwoju tej branży, co wywołuje wściekłość ekologów.

Kolejne „morskie fronty” można wskazać bez trudu. Spór o przejęcie kontroli nad Kanałem Panamskim wpisuje się w strategie podnoszenia konkurencyjności amerykańskiej żeglugi, a jednocześnie wzmocnienia pozycji geopolitycznej USA. Rzecz w tym, iż kanałem przez cały czas zarządza panamska administracja, a porty znajdujące się w strategicznym miejscach obok Kanału nie zostały przez cały czas przejęte. W marcu 2025 r. konsorcjum z BlackRock rozpoczęło negocjacje wykupu udziałów w spółce-operatorze tych terminali. Transakcji nie sfinalizowano, a władze Chin zgłosiły sprzeciw wobec tych planów. Do tej pory CK Hutchinson, operator portowy obecny nad Kanałem, nie sprzedał udziałów w tych projektach. Gromkie zapowiedzi Trumpa o „odzyskaniu Kanału” pozostaję w sferze jego marzeń, ale wywołują niepewność na rynku żeglugowym.

Inny pomysł prezydenta USA destabilizujący żeglugę, to wprowadzenie opłat w amerykańskich portach od statków wyprodukowanych poza USA. Administracja Trumpa, w marcu przedstawiła plan opłat bardzo wysokich do 1,5 mln USD za zawinięcie do portu w USA każdego statku zbudowanego w Chinach lub obsługiwanego przez chińskich operatorów. W zaktualizowanej formule opłaty mają być naliczane na podstawie nośności statku lub liczby kontenerów, a nie za pojedyncze zawinięcie do portu. Plan uwzględnia wyjątki, np. dla małych jednostek, statków pustych lub eksportujących drobnice. Dołożono również zachętę, czyli zwolnienie z opłat dla operatorów zamawiających statki zbudowane w USA. Teoretycznie pierwsze opłaty miałyby się pojawić w październiku 2025 r., a ich pełna taryfa w 2028. Czy tak się stanie, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, iż pomysły tego typu wywołują niepokój w branży żeglugowej, w której dalekowschodnia produkcja (Chiny oraz Korea Południowa) od dekad dominuje na rynku. Póki co – system opłat pozostaje wielką niewiadomą i zagrożeniem dla żeglugi.

Morskie potyczki Trumpa to część większej układanki, w której Trump dąży do redefinicji roli USA w globalnej gospodarce i polityce klimatycznej. Jego administracja stawia na unilateralizm, odrzucając multilateralne porozumienia na rzecz własnych interesów. Jednocześnie Trump balansuje między sceptycyzmem wobec „zielonej agendy” a pragmatycznym podejściem do inwestycji, które mogą przynieść korzyści gospodarcze. Jednocześnie Trump i jego administracja precyzyjnie definiują źródła kłopotów i zagrożeń w światowej gospodarce, jak choćby koszty offshore wind czy dominację Chin i Korei na rynku okrętowym. Te działania mają jednak swoje negatywne skutki. Sprzeciw wobec zeroemisyjnej żeglugi i górnictwa głębinowego stawia USA w opozycji do wielu sojuszników, co może osłabić pozycję amerykańskiej administracji w negocjacjach międzynarodowych. Gwałtowne reakcje rynkowe, jak spadek akcji Ørsted, pokazują, iż polityka Trumpa wprowadza niepewność w globalnej gospodarce. A wahania w decyzjach, jak w przypadku Empire Wind, mogą budzić wątpliwości co do spójności jego strategii.

Idź do oryginalnego materiału