Nadbałtyckie smażalnie i sklepowe półki kryją kulinarne pułapki, o których przeciętny konsument nie ma pojęcia. Jak pokazują najnowsze ustalenia Tomasza Strzelczyka, twórcy kanału "Oddasz fartucha", oraz profilu "Pomysłodawcy" na Facebooku, pod nazwą "dorsz" często sprzedawana jest zupełnie inna ryba, a dokładnie czarniak. Choć z pozoru podobny, jego smak, struktura i wartość rynkowa znacznie odbiegają od oryginału. Portal dlahandlu.pl nagłośnił sprawę, pokazując skalę problemu i potencjalne nadużycia wobec konsumentów.
Gorzki smak wakacyjnej ryby, turyści płacą więcej za tańszą rybę
Wakacje nad Morzem Bałtyckim już dawno przestał być rozrywką dla osób z niskimi dochodami. Ceny nad Bałtykiem drenują kieszenie i mowa nie tylko o noclegach droższych niż w Dubaju. Okazuje się, iż na turystów czeka pułapka w postaci menu. Tomasz Strzelczyk, popularny kucharz i influencer kulinarny, postanowił na własnej skórze sprawdzić, co naprawdę podają nad morzem jako "dorsza". W jednej z restauracji w Mielnie zamówił dobrze znaną turystom rybę, ale - jak ujawnił na swoim filmie - dostał coś zupełnie innego.
"Jak zamawiacie dorsza, to ma być dorsz. Niestety wiele smażalni oszukuje turystów i podają czarniaka. To tak zwany dorsz czarny, jest to osobny gatunek. Należy poinformować o tym w karcie menu" - mówi Strzelczyk.Reklama
Czarniak, mimo iż należy do rodziny dorszowatych, ma zupełnie inną strukturę mięsa. Rozwarstwia się, jest mniej kruchy i ma charakterystyczną ciemną linię biegnącą przez środek fileta. Mięso tej ryby bywa też bardziej gumowate, z mocno rybnym smakiem, co dla wielu osób może być sporym zaskoczeniem - zwłaszcza przy rachunku opiewającym na 140-160 zł za kilogram.
Strzelczyk, mimo zgłoszenia sytuacji obsłudze lokalu, nie doczekał się ani przeprosin, ani wyjaśnień. "Myślę, iż wystarczająco bolesne dla tej restauracji będzie nagłośnienie sprawy" - skomentował w rozmowie z o2.pl, dodając, iż podobne przypadki mogą dotyczyć choćby 80 proc. nadmorskich smażalni.
"Dorsz czarny" w dyskoncie - czyli jak klient nie wie, co kupuje
Nie tylko restauracje nad Bałtykiem mają problem z nazwami ryb. Jak zauważył profil "Pomysłodawcy" na Facebooku, również w popularnej sieci sklepów Biedronka pod nazwą "dorsz czarny" sprzedawany jest czarniak. Choć łacińska nazwa "Pollachius virens" znajduje się na tylnej etykiecie, to sformułowanie "dorsz czarny" może być dla konsumenta mylące.
"Niby nie, ale ludzie myślą, iż 'dorsz czarny' to po prostu tańszy dorsz, a to zupełnie inna ryba - 'Pollachius virens', czarniak. Nie ma nic wspólnego z dorszem atlantyckim 'Gadus morhua', którego mięso jest białe, jędrne i delikatne" - czytamy w poście. Różnice są jednak znaczące. Czarniak ma często szarawo-zielonkawe mięso, bardziej intensywny smak, a jego struktura sprawia, iż lepiej sprawdza się w zupach i daniach duszonych niż na patelni czy głębokim tłuszczu.
Legalnie, ale nie do końca uczciwie
Co istotne, sprzedaż czarniaka sama w sobie nie jest nielegalna. Problem pojawia się wtedy, gdy ryba nie jest wyraźnie oznaczona lub - co gorsza - wprowadzana jest jako coś innego. Zgodnie z przepisami, produkt musi być opisany nazwą handlową i łacińską, ale ilu klientów faktycznie wie, czym różni się Pollachius virens od Gadus morhua? "Czarniak jest znacznie tańszy w hurcie, a ludzie się nie znają i potem płacą za niego 140-160 zł za kilogram albo i więcej, w takich 'smażalniach'. W karcie jako 'dorsz'. Klient myśli, iż je rarytas, a je techniczną rybę z dna" - podsumowuje autor "Pomysłodawców".
Jak rozpoznać czarniaka? jeżeli nie chcesz paść ofiarą wakacyjnej rybnej mistyfikacji, zwracaj uwagę na kilka kluczowych cech. Czarniak:
ma ciemniejszą, często szarawą linię przez środek mięsa, jego filet jest bardziej gumowaty i mniej kruchy, smak jest intensywnie rybny, a choćby lekko ostry, rozwarstwia się po usmażeniu - nie jest jednolicie delikatny jak dorsz.
Zarówno w smażalni, jak i w sklepie warto więc zapytać o pełną nazwę ryby lub spojrzeć na łacińską etykietę. Świadomy konsument to trudniejszy cel - choćby w okresie turystycznym.
Agata Jaroszewska