
Google zaproponował kolejne zmiany w sposobie prezentowania wyników wyszukiwania w Europie. Celem jest zaadresowanie zarzutów Komisji Europejskiej o faworyzowanie własnych usług i uniknięcie potencjalnych kar w ramach nowego rozporządzenia o rynkach cyfrowych (DMA). W tle – rosnące napięcie między Big Tech a unijnymi regulatorami, którzy dążą do wyrównania szans dla mniejszych graczy.
Nowa propozycja zakłada, iż specjalistyczne wyszukiwarki – tzw. vertical search services (VSS), np. w obszarach rezerwacji hoteli czy przelotów – miałyby otrzymać własne, wyraźnie oznaczone „pudełko” na górze strony wyników. Wizualnie byłoby ono zbliżone do istniejących rozwiązań Google, z trzema linkami prowadzącymi bezpośrednio do ofert rywala. Inne tego typu serwisy miałyby pojawiać się niżej – chyba iż użytkownik wskaże konkretną usługę.
To już kolejna korekta podejścia Google od marca, gdy Komisja Europejska zarzuciła firmie systemowe faworyzowanie własnych produktów (m.in. Google Shopping, Hotels i Flights), co narusza zasady DMA. Przepisy te mają ograniczyć dominację platform-gatekeeperów i otworzyć rynek cyfrowy na konkurencję.
Propozycja Mountain View to klasyczna gra na dwa fronty: z jednej strony Google formalnie „nie zgadza się” z zarzutami Komisji, z drugiej – deklaruje wolę „znalezienia wykonalnego rozwiązania”. Termin jest nieprzypadkowy – 8 lipca Komisja organizuje spotkanie z konkurentami Google, by zebrać opinie na temat propozycji. Z przecieków wynika jednak, iż wielu z nich uważa zmiany za niewystarczające i głównie kosmetyczne.
Dla Google stawka jest wysoka. Unijne przepisy przewidują grzywny sięgające choćby 10% globalnych przychodów firmy – a to oznacza miliardy dolarów. Dodatkowo, presja ze strony Komisji może wpłynąć na globalne standardy funkcjonowania wyszukiwarek i modeli reklamowych.
W skrócie: Google próbuje zyskać czas i przekonać Brukselę, iż nie musi płacić za „grzechy przeszłości”. Ale to nie Komisja, tylko rynek zdecyduje, czy nowy układ faktycznie daje mniejszym graczom równe szanse.