Była szansa na uniknięcie zalania tysięcy hektarów gruntów w woj. pomorskim i warmińsko-mazurskim. Warunek? adekwatne zadbanie o infrastrukturę hydrotechniczną, która – jak się okazuje – w wielu miejscach nie jest modernizowana choćby od 30 lat.
Wiele do życzenia pozostawia również bieżące utrzymanie, które kuleje na skutek chronicznego niedofinansowania. Swoje robią także obowiązujące przepisy, które zmuszają Wody Polskie do ogłaszania przetargów na większość, choćby drobnych prac. Skutek jest taki, iż procedury ciągną się miesiącami, pompy nie pracują, a wały przeciwpowodziowe słabną.
Restrukturyzacja zamiast likwidacji?
– o ile chodzi o wydatki, bo to też trzeba wyraźnie powiedzieć, my jako Wody Polskie na utrzymanie mamy mniej więcej około 30% środków, które zgłaszamy – przyznał w programie Agro Komentator Piotr Kowalski, zastępca dyrektora Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gdańsku.
Okazuje się, iż Wody Polskie borykają się z gigantycznymi problemami finansowymi, które mają wpływ nie tylko na nowe inwestycje na Żuławach, ale przede wszystkim bieżące utrzymanie infrastruktury przeciwpowodziowej, która zapewnia bezpieczeństwo mieszkańcom regionu.
Już wiadomo, iż w tym roku będą kłopoty z terminowymi płatnościami za zużytą energię elektryczną, ponieważ walka ze skutkami powodzi wygenerowała olbrzymie koszty.
– Jest za mało pieniędzy, nad czym ubolewam – przyznał Kowalski i dodał, iż rozwiązaniem nie jest – jak postulują niektórzy – likwidacja Wód Polskich, czyli kolejna rewolucja w tej instytucji, ale skuteczna ewolucja, która doprowadzi do wyasygnowania z budżetu państwa funduszy, które są wprost niezbędne.
O jakich kwotach mowa? W ciągu najbliższych lat w woj. pomorskim i warmińsko-mazurskim potrzebne są nie miliony, ale miliardy złotych. Bez tego Żuławom grożą kolejne zalania i powodzie. I to jeszcze gorsze niż to, z czym mieliśmy do czynienia na przełomie lipca i sierpnia.
Zawsze ta sama odpowiedź
Damian Murawiec, rolnik z powiatu elbląskiego w takcie programu przyznał, iż tegoroczne zalania okazały się naprawdę traumatycznym przeżyciem. – o ile chodzi o moje gospodarstwo, to mam w tym momencie 35 ha pszenicy ozimej pod wodą. Może nie tak dosłownie, iż całe rośliny, które mają wysokość metra, są zalane. Kłosy oczywiście wystają, ale wody na polu mam od 50 do 60 cm – wyjaśnił.
Rolnik podkreślił, iż sytuacja została spowodowana tym, iż w przypadku właśnie tej działki, stacja pomp należąca do Wód Polskich posiada niewydajny zespół pompujący, który nie jest w stanie utrzymać adekwatnego (bezpiecznego) poziomu wody.
– Wystarczy tylko powiedzieć, iż w trakcie silnych opadów deszczu, o godz. 23 byłem na polu i już wtedy stan dla tej pompy, taki normalny, w którym ona pracuje, był przekroczony o 50 cm. Te problemy były zgłaszane wielokrotnie, ale nikt nie zareagował – podkreślił Murawiec i wytknął urzędnikom brak dobrej koordynacji.
Odrębną sprawą jest systematyczne czyszczenie rowów melioracyjnych i kanałów. To najważniejszy element w utrzymaniu prawidłowego odpływu wody, a tym samym uniknięcia ryzyka podtopień.
– Od wielu lat były wysyłane pisma, żeby Wody Polskie wyczyściły wskazany kanał, jednak zawsze otrzymywaliśmy te same odpowiedzi: nie ma środków, nie ma funduszy – zaznaczył rolnik.
Murawiec wskazał, iż powodzi w wielu rejonach Żuław można było uniknąć, gdyby systematycznie wymieniano niewydajne pompy, prowadzono regularnie tzw. hakowanie, odmulanie, a także usuwanie dziur w wałach, które spowodowały bobry.
Cebula i marchew pod wodą
W podobnym tonie wypowiadał się Piotr Malz, rolnik z powiatu gdańskiego, który straty swojego gospodarstwa warzywniczego oszacował na ponad 3 mln zł. – U nas zostało zalane ponad 80 ha cebuli. Do tego jeszcze dochodzą ziemniaki, marchewka plus inne uprawy. Na polu postępuje proces gnicia – przyznał Malz.
Czy uprawy były ubezpieczone? – Niestety, jeżeli chodzi o uprawę cebuli, nikt nie chciał ubezpieczyć od deszczy nawalnych czy powodzi. Tylko ubezpieczają cebulę od gradobicia i na tym koniec – zaznaczył.
Piotr Malz podkreślił, iż zarówno on, jak również sąsiedzi ruszyli do akcji usuwania wody własnymi pompami, jednak to trudny proces, o ile pompy należące do Wód Polskich nie zostały włączone odpowiednio wcześniej, były zepsute lub znajdowały się w czasie zaplanowanego remontu.
– o ile chodzi o stacje pomp, to niestety ich stan jest niezadowalający, wolelibyśmy mieć sprzęt w dużo lepszej kondycji – przyznał Piotr Kowalski, zastępca dyrektora Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gdańsku.
Okazuje się jednak, iż choćby gdy są pieniądze na modernizację sprzętu, pojawia się temat przetargów. – Obligują nas do tego przepisy, ponieważ obowiązuje prawo zamówień publicznych. Poza tym możemy podpisywać umowy tylko wtedy, kiedy mamy zagwarantowane środki finansowe. Niestety ceny, które są na rynku w ostatnim czasie mocno wzrosły. Dlatego planujemy działania w ten sposób, aby zabezpieczać najważniejsze pompy. Dbamy o to, żeby przynajmniej nie było wyłączonej całej stacji pomp, ponieważ wyłączenie stacji spowodowałoby katastrofę na danym polderze – dodał urzędnik.
Ziarno tylko na paszę?
Mateusz Cygan, dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Olsztynie przyznał, iż skala tegorocznej powodzi na Żuławach jest ogromna.
– Uruchomiliśmy wszystkie środki w naszym ośrodku, by pomóc rolnikom z poszkodowanych gmin. Na tę chwilę, czyli 7 sierpnia rolnicy złożyli 212 wniosków za pośrednictwem naszych doradców. Zwiększyłem też liczbę doradców do obsługi poszkodowanych. To oni dzwonią do wszystkich rolników z naszej bazy danych i pytają, w jaki sposób mogą pomóc. Wiem, iż część rolników decyduje się na składanie wniosków w poszczególnych urzędach gmin, więc liczba 212 wniosków na pewno jest niedoszacowana. Jako członek komisji ds. szacowania szkód powołanej przy wojewodzie warmińsko-mazurskim prowadzimy starania, aby zwiększyć liczbę osób szacujących szkody. Pamiętajmy o tym, żeby adekwatnie oszacować straty, uprawa musi pozostać na polu. Zdajemy sobie sprawę, iż w momencie, kiedy woda ustąpi, czasu na szacowanie będzie bardzo mało, ponieważ rolnicy będą starali się zebrać to, co pozostanie – podkreślił Cygan.
Damian Murawiec wyjaśnił, iż już złożył wniosek o szacowanie szkód gminie Elbląg i w gminie Tolkmicko, a więc tam, gdzie posiada swoje grunty.
– Uważam, iż część upraw uda się uratować. Nie wiem jeszcze, jaki to będzie procent, ale kluczowa pozostaje jakość ziarna. Obawiam się, iż ulegnie znaczącemu pogorszeniu. Im dłużej wszystko będzie stało w wodzie, tym większe prawdopodobieństwo, iż materiał będzie nadawał się tylko na pasze, co wiąże się z niższą ceną wyjściową za tonę ziarna – zaznaczył.
“Sytuacja jest coraz gorsza”
Jakie jest więc dziś jego oczekiwanie? Jakiej pomocy potrzebuje?
– Oczekiwania dotyczą nie tylko mnie, ale całej grupy rolników, którzy gospodarują na Żuławach. Kluczową kwestią jest, żeby faktycznie gwałtownie i rzetelnie ocenić powstałe straty. Druga sprawa dotyczy pieniędzy na pomoc. Liczymy, iż dodatkowe środki zostaną w jakiś sposób przesunięte, przeznaczone właśnie na wsparcie rolników, którzy zostali poszkodowani. Najważniejsze są jednak rozwiązania systemowe i zwiększenie finansowania Wód Polskich. Na własne oczy widzimy, iż sytuacja jest coraz gorsza i to z roku na rok. Coraz mniej rzek, kanałów się hakuje i odmula, a także nie prowadzi się remontów na stacjach pomp. Chcielibyśmy, żeby ochrona przeciwpowodziowa Żuław była odpowiednio dotowana z budżetu państwowego, bo w innym przypadku taka sytuacja będzie się powtarzać – stwierdził rolnik.
Wygrywa ten, kto chce najmniej
Z komunikatu resortu rolnictwa wynika, iż wsparcie dla rolników w zakresie strat związanych z anomaliami pogodowymi (dotyczy to nie tylko Żuław, ale całego kraju) już zarezerwowano 69 mln zł. Wiadomo, jednak, iż taka kwota najprawdopodobniej będzie zbyt mała, choćby w skali Żuław.
Czy nie obawiacie się tego, iż pieniędzy po prostu zabraknie? – Na pewno są takie obawy. Trzeba wziąć pod uwagę, iż Żuławy to nie tylko uprawy konwencjonalne, tylko coraz bardziej są wykorzystywane też do uprawy warzyw, bo mamy jedną z najlepszych ziemi w Europie, która naprawdę rodzi i daje jakościowy plon. Obawiamy się tego, iż nasze uprawy warzywne zostaną policzone jako szkody, tak samo jak uprawy konwencjonalne, a mamy przecież bardzo ogromne nakłady – tłumaczył Piotr Malz.
Rolnik dodał, iż coraz większym problemem jest także niesolidność firm, które na zlecenia Wód Polskich wykonują określone usługi np. w zakresie oczyszczania koryt rzek. Okazuje się, iż cześć z nich nie realizuje zleconych zadań we adekwatny sposób. To efekt procedur przetargowych, które faworyzują najtańsze oferty, a także braku należytego nadzoru ze strony samych Wód Polskich.
Brakuje chętnych do pracy
Kolejnym problemem są braki kadrowe. Okazuje się, iż większość operatorów stacji pomp jest w wieku emerytalnym lub tuż przed emeryturą. Tych ludzi nie ma kim zastąpić, ponieważ w okolicy nikt nie chce podjąć się zadań, za które jest oferowane minimalne wynagrodzenie. Warto dodać, iż często stacje pomp są zlokalizowane z dala od najbliższych zabudowań, co dadatkowo utrudnia znalezienie chętnych.
Co w tej sytuacji? Jedynym wyjściem jest automatyzacja całego systemu, jednak potrzeba na to ogromnych środków finansowych, których na razie nie ma. Żeby uzdrowić sytuację, niezbędne są decyzje podjęte na szczeblu Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.